wtorek, 31 sierpnia 2010

Dzień Blogów - 31 sierpnia – powtórzymy za rok?

Blog Day 2010

Wczoraj pisałam, że właśnie się o nim dowiedziałam, skąd się wziął, jak można w nim wziąć udział i nawet wzięłam, ale dziś też jest dzień, nawet właściwy, a nie przedwczesny dlatego świętujemy dalej. Nie ma co sobie żałować, prawda? Cieszę się życiem i staram się świętować co się da :)

Postanowiłam ponudzić Was takim małym zestawieniem, rachunkiem sumienia, yyyy, blogu :) Zachodzi podejrzenie, że po jego opublikowaniu (postu, nie blogu – blogu się nie publikuje głuptasy, blog się ma lub nie, prowadzi, kocha, nienawidzi etc.) liczba odwiedzających Przy Dużym Stole spadnie o 50%, bo połowa z Was umrze z nudy ;) Mam nadzieję, że druga połowa będzie się przy czytaniu archaicznych wpisów bawić równie dobrze jak ja teraz przy pisaniu. Wy macie o tyle lepiej, że czytanie, w przeciwieństwie do pisania,  nie zajmie Wam całej nocy.

Mój pierwszy post, pamiętam, że pisałam go od nowa ze sto razy :) Właśnie przed chwilą poprawiłam jeszcze znalezione błędy. Teraz mam już nawyk, zdrowy całkiem, że gotowy post wklejam jeszcze do edytora tekstu i sprawdzam czy błędów nie ma. Zdarzają się, czasem przeoczę je nawet wtedy :) Wychodzę z założenia, że robienie błędów na blogu pokazuje niegrzeczność autora w stosunku do czytelników.

Odważyłam się prowadzić Przy Dużym Stole dzięki ludziom z forum Cincin, z których wielu prowadzi blogi, piękne perełki w zalewającym Internet potopie bylejakości i braku prawdziwych treści w treści. Mieszkałam wtedy daleko stąd, blog pomagał mi więc pokazać co u mnie słychać przyjaciołom rozsianym panoramicznie, bo u mnie gotowanie, a właściwie karmienie ludzi, to jeden ze sposobów wyrażania emocji i jestem znana z niechęci do pisania e-maili (listy owszem, ale kto będzie za mnie pamiętał, żeby je wysłać?). Prawie zapomniałam – dużą zachętą był zakup aparatu cyfrowego, jakoś nie wyobrażam sobie już teraz biegania z kliszami do wywołania i zeskanowania, odbierania ich, a jeszcze gdyby zdjęcia okazały się nie takie jakie wyjść miał...


Mój pierwszy przepis Przy Dużym Stole – “Tydzień z serem”, niczego specjalnie nie planowałam, miało być spotkanie z cyklu “Polacy na obczyźnie”, ot taka garstka znajomych pracujących w jednej firmie. Deszcz pokrzyżował (tfu!) plany, zrobiła się nasiadówka. Ten ser sam się wpraszał, wisiał sobie gdzieś w mojej podświadomości, bo nie pamięci przecież, wisiał i jęczał :) Ze spotkania ostało mi się do teraz kilka przyjaźni (Dżakasiu napisz Ty pierwsza, obiecuję, że odpiszę długaśnie), kilka niechęci wzajemnych, ale to przecież nieuniknione w grupie ludzi rzuconych w jedno miejsce przypadkowo tak się zdarza.

Przepis praktykuję do tej pory, bo tak zachwycił (teraz już) męża Dżakasi, że zawsze jak mi się za nimi zatęskni, to pędzę do kuchni pocieszyć się właśnie Crack’n egg.

Państwo wybaczą, jednak polecę na FB napisać przyjaciółce słów kilka. Za sekundę wracam… Było ciut więcej tych sekund, ale jestem z siebie pół-dumna. Wracamy do tematu!


Tutaj miał się znaleźć post, którego pisanie sprawiło mi najwięcej frajdy. Zaczęłam więc przegląd, od początku do teraz (prawie jak stąd do szesnastej ha ha), i wyszło na to, że najwięcej frajdy sprawia mi grupa postów – podsumowania różnych Dni i Tygodni, zabaw międzyblogowych. Oglądanie tych wszystkich cudowności zaproponowanych przez innych, ale głównie poczucie wspólnoty chyba. To takie miłe wiedzieć, że ktoś tam, gdzieś tam, właśnie szuka, szpera, knuje i gotuje to samo, albo z tym samym :)

Był więc Tydzień Ziemniaczany, Tydzień Kuchni Bawarskiej, Festiwal Kuchni Żydowskiej 2008 (wymyślony przez Sini z forum Cincin i za jej zgodą wprowadzony do blogosfery przeze mnie), i Festiwal Kuchni Żydowskiej 2009.


Jedną z umiejętności nabytych dzięki wspólnemu z innymi blogerami kucharzeniu, nie jedyną zauważcie, jest pieczenie chlebów. Najefektowniejszy był chyba ten tutaj, ta skórka chrupiąca, poezja! No i jeszcze ten, smaczny i piękny, oj, jest jedno słowo lepiej go określające – prawdziwy. Ten z kolei jest najbardziej sprężysty, z tego jestem dumna niesłychanie, bo to mój całkiem własny przepis, z ery gdy już opanowałam pieczenie chlebów, a chwilę mi to zajęło!


Najgorsze zdjęcie bardzo smacznej potrawy – kiedyś je poprawię, obiecuję, jak tylko uda mi się wreszcie tego nie zjeść jeszcze niosąc talerz do stołu :) Tak czytam tamten wpis i widzę, że nie tylko zdjęcie nieudane, ale i słowa. Nie macie pojęcia jak bardzo chciałabym umieć smaki, aromat, konsystencję, współgranie, czy “wręcz przeciwnie” składników potraw, czy dań całych, posiłków, umieć ubrać w słowa tak idealnie jak to potrafi Anthony Capella. Oj, gdyby tak choć w 1/10 chociaż!

Wedding officer i The Food of love urzekły mnie ogromnie, nic tam romantyczne historie, nic tam obce kraje i obyczaje, ale właśnie te opisy jedzenia! Nie miałam okazji przeczytać jego książek po polsku, nie będę więc upierać się, że warto. Nie będę tym bardziej, że już miałam w ręku tę ostatnią, rzuciłam się na nią w księgarni jak puma (lepiej brzmi od hieny, prawda? jakoś tak szlachetniej ha ha). Rzuciłam się, bo zauważyłam nazwisko autora, ale kiedy tylko zorientowałam się, że ów dzierżony przez mnie jak świętość Afrodyzjak, to właśnie The food of love, to przyklapłam wyraźnie. Tym bardziej, że mój wybór ewentualnej lektury zgorszył kilka starszych pań w wiadomych nakryciach głów ;) Skoro już sam tytuł, twarz książki tłumacz oszpecił tak okrutnie, obdarł z całej osobowości znaczeń i podtekstów, to dalej nie mogło być lepiej. Przerzuciłam kilka kartek, czytając oczywiście, to ucieszyłam się, że wszystkie anglojęzyczne książki przytachałam do Polski nie bacząc na koszty. No bacząc, bacząc, ale podejmując męską decyzję (Sini, wybacz, ale musiałam) i prioretyzowałam (takie mądre słowo, może ktoś mnie dojrzy i zostanę CEO lol).

p.s.
gdyby ktoś chciał mi zrobić prezent idealny, to podpowiadam, że właśnie zauważyłam nowe książki, Anthony Capella The Various Flavours of Coffee i The Empress of Ice Cream, która ukazała się 30 lipca tego roku. Obiecuję, że jeśli takie dostanę, to przetłumaczę osobiście na polski :)

Tak czytam posty, porównuję i widzę, że z czasem to moje pisanie zyskało, co prawda smaki mam tylko w głowie i wyobraźni, ale za to zdjęcia wyraźnie zyskały przez te 2 lata na jakości, sami powiedzcie. Ze smakami u mnie jest tak, że potrafię je sobie wyobrazić czytając przepisy, serio. Węch u mnie gra kluczową rolę i nie tępi jakoś specjalnie mimo nałogu. Na węch potrafię rozpoznać czy kawa/herbata słodzona, czy nie. Nie muszę potraw specjalnie jakoś próbować, wystarczy, że powącham tylko i już wiem jak będzie smakowało. Część ludzi to dziwi, a część kiwa ze zrozumieniem głowami :)


Najbardziej czaso- i praco-chłonna potrawa, ale za to jaka niezwykła, warto choć raz spróbować czegoś takiego. No i ta satysfakcja, gwarantowana :)

Najczęściej wyszukiwany przepis, z różnych wyszukiwarek ludzie przychodzą, czytają, tylko szkoda, że nikt nie napisze jak smakowało. Jeśli próbowaliście i macie jeszcze minutę czasu to bardzo proszę o komentarze, zresztą nie tylko pod tym przepisem, pod innymi też. Z pomocą przyjdzie Wam wyszukiwarka w tym nowym, ślicznym pasku u dołu strony ;)


Drugi najpopularniejszy przepis, to chyba właśnie ten, również u mnie w domu. Kocham go miłością szczerą i odwzajemnioną, jeszcze nie było osoby, której by ta zupa nie smakowała. Oczywiście u mnie ciągle ewoluuje, wystarczy inna ryba, czy więcej jej gatunków i już czuć różnicę. No dobrze, ja czuję :)


Największe zaskoczenie efektem nieznanego przepisu – pozytywne oczywiście, negatywne tu nie trafiają, skoro testuję na sobie i przygodnych zżeraczach, to Was już truć nie chcę i nie muszę :) No i jeszcze – efekt powalający i bardzo niespodziewany, czytając przepis spodziewałam się czegoś zupełnie innego, a tu taka smakowita niespodzianka.


Odkryte składniki - pierwszy dzięki Bei naszej (Bea w kuchni), drugi dzięki wrodzonej ciekawości mojej skromnej osoby.


Przepis, po którym było najwięcej sprzątania – nie z winy samego przepisu, ale klątwy jakowejś, albo tego chaszcza w ogrodzie. Teraz  śmieszy mnie to bardzo mocno, ale jak wróciłam do kuchni i ujrzałam co było do ujrzenia, to jakoś do śmiechu przez chwilę mi nie było. Na szczęście umiem się śmiać sama z siebie, również bez świadków (czytaj: nie na pokaz).


Z serii, dużo tego nie ma, ale za to JAKIE!!! Również jeden z tych częściej czytanych przepisów, czasem śni mi się po nocach :)


Chyba najbardziej “odkrywczy” wpis – dużo się przy nim naszukałam, naczytałam i nauczyłam, i ciągle mi mało tej konkretnej wiedzy. Macie coś na ten temat w formie elektronicznej? Przyślecie? Będę wdzięczna dozgonnie, ale to nie tak długo, bo jest szansa, że jak dostanę to umrę ze szczęścia ;)


Ten jest najmniej chyba doceniany, ale wart przypomnienia, bo smaczne bardzo. No i tak wiele osób poszukuje przepisów na rybę, żeby odmianę jakąś mieć od smażonej.


Uwielbiam mieć to zawsze w lodówce, do kanapek, na krakersy dla gości, którzy pojawią się nagle, do przyjęcie. To chrupie jak nic innego, pełnia doznań – chrupiące z wierzchu, delikatne w środku i jeszcze nadzienie dla dopełnienia :) Tutaj efekt desperacji, zakończony pełnym sukcesem, a spowodowanej niedociągnięciami pogodowymi. Przepis roku 2009, chętnie do niego wracam i często, co część z Was też robi (podpowiadają statystyki). Zaskoczenie tegoż samego roku, pozytywne rzecz jasna, pełnoprawne danie, wartościowe i jeśli namoczyć ziarenka wieczór wcześniej, to również błyskawiczne w przygotowaniu. Przepis 2010, ja do tej pory, bo wszystko się może jeszcze zmienić. 


Te zdjęcia robiłam w najdziwniejszych warunkach – u kolegi w drukarni, na stole roboczym, podejrzliwie oglądana przez jakiegoś klienta :) Wyobraźcie sobie: wpada baba jakaś do firmy, włos rozwiany (jak to u mnie), wyciąga z torb

y żarcie, biega jak kurczak bez głowy, z jednego kąta brystol wyciąga, z innego aparat firmowy, jak by u siebie była przynajmniej, leci po naczynia, rozkłada, wykłada, podpiera ten brystol torbą od aparatu, każde trzymać jakiś papier przy oknie (żeby światło ostre rozproszyć ciutkę), pstryka kilka zdjęć i w miarę zadowolona z efektu częstuje żarciem onym. Może chce otruć? :)


Jak już o zdjęciach, to to jest najbardziej kiczowate ze wszystkich. Zmęczona byłam, wybaczcie :) W sumie mogłabym nalać sklepowego barszczu w jakąś malowniczą butelkę i zrobić nowe zdjęcie, ale to chyba nie będzie fair, prawda?


Najbardziej komentowany wpis, ku mojemu zaskoczeniu, słowo daję. Jeden z najmniej komentowanych, a taka byłam z siebie dumna – pyszna sałatka, tylko może źle ją wyeksponowałam? Kolega podpowiedział mi, że może nie tego tu szukacie, bo u mnie jakoś się przyjęło, że prosto, efektownie i mało pracy, a przy tym jednak trzeba chwilę postać. Czy to prawda? W ramach rekompensaty polecam dwa błyskawiczne i nieziemsko smaczne, w sam raz na ostatniego grilla w tym sezonie (1, 2).


Tutaj miały być posty, o których myślę “szkoda, że to nie ja napisałam”, ale prawda taka, że to całe blogi są, nie pojedyncze posty – znajdziecie je w prawym pasku strony, nie wszystkie tu są, ale większość. Wiem, że je znacie jak własną kieszeń, ale gdyby nie one...

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Dzień Blogów – Blog Day 2010 – zaglądamy w karty innym blogerom :)

Blog Day 2010

Blog Day 2010Do dziś nie wiedziałam nawet, że taki jest, ale się dowiedziałam i doszłam do wniosku, że to miło z jego strony ;) Tyle innych dni, z pozoru niepotrzebnych i bezsensownych, ale Blog Day ma coś na celu.

Co prawda to dopiero jutro, ale postanowiłam zacząć wcześniej, żeby dać znać innym blogerom, że można i żeby jeszcze zdążyli :)

Cel BlogDay (cytat ze strony BlogDay):

“BlogDay został stworzony w wierze, że blogerzy powinni mieć jeden taki dzień kiedy będą mogli poznać innych blogerów z innych krajów i innych kręgów zainteresowań. Tego dnia blogerzy polecają swoim czytelnikom inne blogi. W założeniu każdy bloger ma polecić swoim gościom 5 nowych blogów. Tym sposobem każdy bloger będzie mógł, wędrując po linkach, odkryć nowe, nieznane dotychczas blogi.”

Inicjatorem Dnia Blogów jest Nir Ofir [nir.ofir(at)gmail(dot)com], zainspirowały go statystyki, okazuje się bowiem, że wiekszość czytelników blogów rzadko kiedy dociera do tych topowych. Czy takie zjawisko można nazać social media? Stwierdził, że nie bardzo i potrzeba zmian :) Pierwszy Dzień miał miejsce 31 sierpnia 2005 roku.

Co się dzieje w BlogDay? (znów cytat):

“Przez jeden dzień - 31 sierpnia - blogerzy z całego świata publikują notkę polecającą 5 innych blogów, najlepiej gdy są to blogi o innej tematyce, z innej kultury. Tego dnia czytelnicy bloga, będą krążyć po sieci i odkrywać nowe, nieznane blogi ciesząc się z odkrycia nowych ciekawych blogów i blogerów.”

Oficjalne zasady:

Znajdź 5 blogów, które Tobie wydają się interesujące.
Powiadom 5 innych blogerów, że zapraszasz ich do zabawy w BlogDay 2010.
Napisz krótki opis polecanych blogów i zamieść link do nich.
Opublikuj wpis w BlogDay (31 sierpnia).
I użyj tagów BlogDay - link:
http://technorati.com/tag/blogday2010 oraz linku do oficjalnej strony BlogDay: http://www.blogday.org

 

Wybrałam 5 blogów, które chcę Wam polecić, trwało to okrutnie długo, bo tyle dorego w Sieci, ale chyba mi się udało. Kolejność najzupełniej przypadkowa, więc proszę się nie sugerować :)

1. Zen Habits - o tym jak można wprowadzić trochę ZEN DO NASZEGO ŻYCIA, przystępnie, logicznie, niby oczywiste rzeczy i sprawy, ale w pędzie zapomina się o nich tak często.

2. 4-godzinny tydzień pracy – blog Tima Ferriss’a, który mówi o sobie “life coach”, trener życia :). Znajdziecie u niego porady na wszelkie tematy, jak uprościć sobie życie, jak podróżować po 12 krajach bez żadnego bagażu, jak zarobić dodatkowe 100 000 dolarów w 6 miesięcy itd.

3. DesignSponge – design szeroko pojęty, w różnych dziedzinach życia.

4. Polandian – Polskie realia oczami mieszkających u nas obcokrajowców.

5. Graphic Design Blog & Web Design Blog – projektowanie graficzne w szerokim ujęciu.

O Dniu Blogów poinformowałam również i zaprosiłąm do wzięcia udziału, aktywnego w miarę możliwości:

- Małgosię.dz – Pieprz czy Wanilia;
- Czypraka Antoniego – Gotowanie na gazie;
- Mirabbelkę – Kuchenne pogawędki;
- Atinę – Tak sobie pichcę...;
- Ptasię – Coś Niecoś.

Bardzom ciekawa co niekulinarnego podczytują cichaczem :)

sobota, 28 sierpnia 2010

Borówka brusznica

borówka brusznica 

Dżem z borówki brusznicy, do ciepłego chleba i bułek, do bitej śmietany łyżeczkę, do zimnych mięs, albo na ciepło do ciepłych, wystarczy dodać tylko odrobinę pieprzu, albo chrzanu, na Wielkanoc jak znalazł będzie. O ile się tak długo ostanie :) Albo do filetów z kurczaka, do środka włożyć w nacięcie przed smażeniemmmm. Fantazja mnie ponosi, a mam dopiero tylko 2x2 słoiki, takie dżemowe. Sezon grzybowy – więc macie okazję nazbierać i brusznic.

Borówka brusznica, zebrana przypadkiem, jak to u mnie. Byliśmy na grzybach i przy okazji zebrałam ok. litra :) Nigdy wcześniej jakoś nie miałam okazji używać jej w kuchni, ale chyba lepiej teraz niż nigdy? Owoce są cierpkie, smaczne również na surowo, tylko trzeba jeść umyte, bo bąblowica ino czyha!

Mmmm, czy taka cierpkość połączona z cukrem przemawia do Was tak jak do mnie? I jeszcze ten kolor!

Nie dość, że brusznica jest piękna i smaczna, to jeszcze zdrowa – zawierają antocyjany, arbutynę w małych ilościach, metyloarbutynę, erykolinę, kwasy organiczne, garbniki katechinowe, , witaminy: B1, B2, PP, C. Owoce to domowy środek regulujący czynności trawienne przewodu pokarmowego i pracę nerek. Duża zawartość antocyjanu ideiny sprawia, że są też wysoce aktywnymi naturalnymi antyoksydantami. Są niezwykle trwałe, dzięki obecności kwasu salicylowego, a przy tym wszystkim są doskonałe do wyrobu konfitur, dżemów i soków - domowe przetwory z brusznicy zachowują lecznicze właściwości.

Na tym jeszcze nie koniec, bo jeśli będziecie zbierać jagody pamiętajcie też, żeby zebrać liście. Tak, tak – liście! Zawierają znacznie więcej arbutyny (hydrolizuje w środowisku zasadowym na cukier i hydrochinon, który ma silne działanie odkażające) i od wieków używane są w medycynie naturalnej. Nie będę tutaj lekcji uskuteczniać, o liściach można poczytać tutaj.

Chyba powinnam była zostać leśnikiem – las wprawia mnie w dobry nastrój, który utrzymuje się całymi dniami bez względu na wszystko. Nie straszne mi pajęczyny z mieszkańcami wiszące dokładnie na wysokości mojej twarzy. Napisałam nawet do Dziennika Lasy Polskie z wnioskiem formalnym, czy by nie rozpatrzyli przewieszenia tych pajęczyn ciut wyżej/niżej. Wniosek został przyjęty do rozpatrzenia, może sprawdzę we wtorek szybkość reakcji ich serwisu ;) Ale do rzeczy!

 

borówka brusznica

 

Wspominałam, że brusznicę zbiera się znacznie łatwiej i szybciej niż czarne jagody? Rośnie w gronach, więc za jednym zamachem zostaje w ręce kilka :)

Jeszcze o słoikach – w ubiegłym roku uprościłam sobie życie, umyte i osuszone słoiki wkładałam do mikrofalówki, np. na 15-20 sekund, sprawdzałam czy są gorące, jak nie były, to jeszcze chwilę i tak do skutku. Mikrofalówka pozbyła się za mnie wszystkich niepożądanych form życia z powierzchni szkła, a żadne przetwory mi się nie popsuły. I dobrze, bo wygotowywanie słoików strasznie mnie irytuje :)

Przepisu na dżem szukałam metodą prób i błędów, podejście pierwsze zaowocowało dwoma słoiczkami, hmmm, kompotu? To te dwa słoiczki na zdjęciu powyżej, wyraźnie widać dużą ilość soku, ALE DRUGIE PODEJŚCIE okazało się jak najbardziej udane, okazuje się, że woda potrzebna tylko nim jagody sok puszczą!

 

borówka brusznicaDżem z borówki brusznicy

500 g borówki brusznicy 
1 łyżka wody
200 g cukru

Jagody przebrać, umyć i osuszyć na durszlaku. Przesypać do garnka z grubym dnem, dodać wodę, a na wierzch wsypać cukier, nie mieszać jeszcze. Przykryć tylko pokrywką i na średnim ogniu zostawić na 5-10 minut.

Teraz zajrzeć do garnka. Jest sok? To dobrze, taki był plan, pokrywka już nie będzie potrzebna, można sobie zamieszać, ale nie trzeba :) Dżem zostawić na małym ogniu jeszcze 10-15 minut, nadmiar wody odparuje, a w tym czasie można się jeszcze kawy napić i kromkę chleba przygotować, do degustacji dżemu rzecz jasna ;)

Dżem zamieszać, nakładać do gorących słoików, zakręcić mocno zakrętki i do góry nogami ustawiać na SUCHEJ ściereczce. Gdy wystygną można ustawić je normalnie, wszystkie niezassane słoiki albo idą do lodówki i do szybkiego zjedzenia, albo do pasteryzacji w wodzie (3-5 minut od zagotowania wody).

 

Teraz tym co zostało na dnie garnka smarujemy kromkę, dolewka kawy i cieszymy oczy efektami naszej pracy :)

 

Przepis zgłaszam na akcji Grzybobranie 2010, prowadzonej przez Żaków (Czym pachnie u Żaków), może w ten sposób więcej osób dowie się dlaczego warto brusznicę jeść, i jak :)

czwartek, 26 sierpnia 2010

Kanie smażone

smażone kanie

Kilka tygodni temu pojechałam do rodziny, do Borku niedaleko Bochni. Uwielbiam to miejsce, w szczenięctwie spędzałam tam większość wakacji :) To jak mój drugi dom, od kilku tygodni już niekompletny i bardzo żałuję, że nie wybrałam się tam wcześniej.

Dużo się pozmieniało, to już nie ta sama sielska wieś co kiedyś, krów ostało się z pięć może, dla porównania dodam, że kiedyś, gdy wszyscy wyprowadzali krowy na główną drogę, żeby je na pastwiska (błonie) zagnać, to bite pół godziny nic przejechać nie mogło. Nie żeby jakoś specjalnie jeździło, bo nie miało co :)

Kanie znalazłyśmy z kuzynkami na spacerze, trochę się bały jeść takie coś, nigdy wcześniej nie próbowały, a wysyp informacji o zatruciach grzybami jak co roku.

Zbieramy TYLKO TO CO ZNAMY jeśli się na grzybach znamy, jeśli się nie znamy, to nasze zbiory obowiązkowo powinien przejrzeć dokładnie ktoś kto się na grzybach DOBRZE ZNA!

Kanie (tu zdjęcie z atlasu grzybów z opisem) można ponoć pomylić z muchomorem sromotnikowym (tu informacje z atlasu grzybów), więc proszę mi tam nie szarżować, tylko zachowawczo podejść do tematu, dobrze? Nie chcę nikogo mieć na sumieniu :)

Usmażone kanie zabrałyśmy do wujka Tadka mojego ulubionego, zjadł ze smakiem, z chlebem, i dopytywał się co to za mięsko takie delikatne i jak to zrobiłyśmy :)

Smażone kanie mają to do siebie, że wg mnie są smaczniejsze od schabowego, szybciej się smażą, nie kosztują majątku i nie trzeba za nimi ganiać do sklepu, no i prowokując do spacerów w ich poszukiwaniu dbają o nasze zdrowie :)

smażone kanie Smażone kanie

3 dorodne kanie
2-3 jajka
bułka tarta
sól
pieprz
ząbek czosnku

tłuszcz do smażenia

Kanie pokroić na ćwiartki, chyba, że ktoś jest szczęśliwym posiadaczem ogromniastej patelni na której zmieszczą się w całości :)

Jajka rozmącić i doprawić solą i pieprzem, dodać rozgnieciony ząbek czosnku.

Kawałki kani maczać w jajku, a potem szybko do pojemnika z bułką tartą, ładnie opanierować i delikatnie docisnąć dłonią.

Rozgrzać patelnię solidnie, dodać tłuszcz, my użyłyśmy smalcu jeśli dobrze pamiętam (smalec znów jest wg naukowców cacy i bardzo mnie to cieszy) i smażyć opanierowane grzyby z obu stron. Na średnim ogniu raczej, nie na wielkim, do zrumienienia. Można zjeść na obiad, jak schabowego, albo w bułce czy chlebie, smaczne są też na zimno. Same plusy :)

Smacznego!

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Idą zmiany, na lepsze :)

Przy Dużym Stole zmiany na lepsze
Ilu znacie ludzi zarabiających na życie robiąc to, co kochają? Bo ja znam tylko kilka takich osób i zawsze im zazdrościłam.
Teraz i mnie nadarza się podobna okazja i to dzięki Wam :)
Ilość Waszych wizyt Przy Dużym Stole sprawiła, że stał się on atrakcyjny dla reklamodawców.
Jak już część z Was zauważyła pojawiły się Przy Dużym Stole widgety reklamowe. To takie “cosie”, miejsca na czyjąś reklamę, odpłatną rzecz jasna.
Chcę Was uspokoić, w żaden negatywny sposób nie będzie to miało wpływu na zawartość blogu i moje do niego podejście, wręcz przeciwnie – te reklamy pozwolą podnieść jego jakość, pieniądze planuję przeznaczyć na zakup obiektywów do aparatu, co pozwoli mi zamieszczać w przyszłości takie zdjęcia, jakie bym Wam chciała pokazywać, lepsze :) No i dokupić karty pamięci, bo 2 tygodnie temu “udało” mi się dwie, w tym jedną nie moją, najpierw wyprać, a potem jeszcze zgubić na dokładkę :(
Być może będą się też ukazywać tutaj teksty reklamowe. Każdy będzie odpowiednio oznaczony, mocno widocznie, więc proszę się nie obawiać, że coś przemycę. Żadnej kryptoreklamy nigdy nie było i nie będzie. Nie będzie też polecania niczego co wg mnie polecenia warte nie jest.
Tak jak już wiele razy zauważyliście – zdarza mi się wspominać z własnej woli różności, ale w takich przypadkach jest to jedynie wyrażeniem mojego uznania. Na prawym pasku bocznym znajdziecie też kilka banerów linkujących do zaprzyjaźnionych firm. Każda sprawdzana przez mnie osobiście, często i od dawna – nie zarabiam na tym ani grosza i nie planuję tego robić nigdy. Zwyczajnie uważam, że takim firmom trzeba pomagać jak bardzo można – są dobrzy i niech wygryzą kiepską konkurencję :) Dość mam niekompetencji i gburów wkoło, ze śpiewem na ustach będę więc promować przyzwoitych ludzi :)
Jeszcze pasek na dole strony – dodałam go, bo mam nadzieję, że będzie dla Was pomocny, a mnie pozwoli przejaśnić trochę prawy panel :)
Życzę Wam miłego dnia, biorę się do pracy, a jutro uciekam na grzyby :)

czwartek, 5 sierpnia 2010

Muffinki z jagodami

muffinki z jagodami

Pewnej pięknej soboty o 6 rano zorientowałam się, że już JEST rano, jeszcze się nie kładłam, siedziałam całą noc przy komputerze, a pracy do zrobienia jeszcze połowa mi została. Pękła mi jakaś żyłka, witalna najwyraźniej, zapakowałam więc mały plecak i pojechałam na stopa, jak w młodości szumnej, w Góry Izerskie (a nie “Izery” – tutaj wyjaśnienie).

Pięknie było, sympatycznie i pouczająco. Wybrałam się na spacer z zaprzyjaźnionym Stanisławem Kornafelem, szefem Stacji Turystycznej Orle i jednocześnie prezesem Towarzystwa Izerskiego. Mimo, że dużo paplałam, to udało mu się opowiedzieć o najnowszych inicjatywach Towarzystwa, ostatnich imprezach (tutaj terminarz) i Bojarze – nowym rezydencie.

Jeśli kiedyś na Orlem zobaczycie babę co się koło Bojara pokłada i go zagłaskuje na śmierć, to duża szansa, że to ja będą tą babą :D Tradycję trzeba zachować – integrowałam się z Cymbałem i Śnieżką (zdjęcie 3 w galerii zima), to z Bojarem również będę ;)

Zmierzając tą okrężną drogą do sedna – przywiozłam trochę jagód, pysznych, słońcem i lasem pachnących. Z części zrobiłam muffinki, przepis poniżej :) Tym razem postarałam się zadowolić i posiadaczy wag kuchennych, i miarek :) Muffinki są o tyle pięknymi stworzeniami, że brudzi się minimum garów, robi się je błyskawicznie, bo w mniej niż 10 minut, a w czasie gdy się pieką można gościom zrobić kawę i jeszcze uprzejmie pokonwersować ;)

p.s.
muffinki z 0,5 szkl. cukru są mało słodkie, jeśli planujecie podać je polane lukrem, albo w towarzystwie sosu jagodowego, to tyle wystarczy, ale jeśli komuś marzą się takie oprószone cukrem pudrem, ciepłe jeszcze, to lepiej cukru dać więcej.

 

Muffinki z jagodami Muffinki z jagodami
(18 szt.)

 

3 szkl. mąki (420 g)
1-1,5 łyżeczki sody
1 łyżeczka soli
0,5-1 szkl. cukru (130-260 g)

0,5 przyzwoitej wielkości kostki masła (125 g)
2 jajka
1,5 szkl. maślanki (375 ml)
2 szkl. jagód (500 ml)

 

ew. sos jagodowy, cukier puder do podania,
albo bita śmietanaaaaammmmmm

 

Nastawić piekarnik na 200°C, przygotować foremki. Moje są silikonowe, więc nie muszę ich natłuszczać i wysypywać niczym. Można przygotować sobie spryskiwacz do kwiatów, z wodą, przyda się potem, ale obowiązkowy nie jest.

Masło stopić i odstawić do przestudzenia. Wszystkie sypkie składniki odmierzyć/odważyć do miski, wymieszać rózgą, co w odróżnieniu od mieszania łyżką dodatkowo napowietrzy jeszcze całość.

Odmierzyć maślankę, wbić do niej jajka i ładnie całość wymieszać również rózgą. Wlać masło i rozmieszać raz jeszcze.

Do miski z sypkimi produktami wlać masę maślankową, wymieszać z grubsza łyżką, dodać jagody i bardzo delikatnie wymieszać. Ciasta muffinkowego NIGDY nie miesza się zbyt dokładnie, bo zamieszanie zbyt mocno da w efekcie gniotki, zjadliwe, ale rewelacji nie będzie. W tym wypadku delikatne mieszanie przysłuży się też kolorowi muffinek – jeśli uda się jagód nie rozgnieść za mocno, to nie pofarbują ciasta i będzie żółte, a nie podejrzanie zielonkawe ;)

Rozłożyć ciasto do foremek, tym razem napełnia się foremki całe, a nie do 3/4 wysokości jak zazwyczaj. Formy wędrują do piekarnika, który powinien być już rozgrzany do właściwej temperatury. Teraz jeszcze prysnąć wodą kilka razy na ścianki piekarnika, albo na jego dno wlać tak na oko ze 3 łyżki wody, zamknąć drzwiczki i po ok. 25 minutach muffinki gotowe. Takie dodatkowe naparowanie przyda wilgotności muffinkom i wspomoże ich rośnięcie.

Muffinki wyjęte z piekarnika lepiej wyjdą z foremek jeśli da im się ochłonąć, tak z 5 minut. Jeśli mają być zjedzone na zimno, to studzi się je na kratce.

Smacznego!

wtorek, 3 sierpnia 2010

Nowa szata graficzna

Przy Dużym Stole

Jak już co szybsi zdążyli zauważyć przed chwilą Przy Dużym Stole się zmieniło :)
Tylko powierzchownie, ale jednak! Mam nadzieję, że zaakceptujecie zmiany – czekam na Wasze opinie i sugestie.
Co ja mówię?! Jakie czekam?! Doczekać się nie mogę!!! Bardzo jestem ich ciekawa, łaknę ich :D

Nie mogę obiecać, że się do nich dostosuję, ale poczytam z największą uwagą i przemyślę dogłębnie.

Z logiem bardzo pomogła mi bardzo zdolna graficzka, Marta Mrozowska, pracująca dla zaprzyjaźnionej firmy reklamowej (linki niedługo, bo Marta właśnie pracuje nad ichniejszą www).

 

Przy Dużym Stole

Co Wy na to? I na kolory nowe?

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Sałatka z arbuzem i melonem

Sałatka z arbuzem i melonem

Panna Malwinna, autorka Filozofii Smaku, zaproponowała konkurs sałatkowy pt. Wielkie Chrupanie. Ma on na celu zachęcić mążczyzn do jadania sałatek. Bardzo karkołomne zadanie, ale my takie lubimy :)

Przeczytałam o konkursie i od razu pomyślałam o sałatce, którą przygotowałam na kolację urodzinową mojej siostry. Gdzie tu mężczyzna? Mężczyzna, znaczy się Szwagier, też był :) Szwagier charakteryzuje się m.in. tym, że entuzjazm okazuje rzadko i jest jedzeniowym konserwatystą. Kuchnia polska, tradycyjna, a najlepiej w wydaniu mamy. Odstępstwa od swojej normy Szwagier traktuje mocno podejrzliwie i dla bezpieczności omija szerokim łukiem. Z myślą o Szwagrze właśnie sałatkę wzbogaciłam o wędlinę i ser, czymś go skusić musiałam.

Normalnie nawet by nie spróbował, ale tym razem wyjścia nie miał, grzeczność na łuki nie pozwoliła, bo to w końcu jego żony urodzinowa kolacja.

Szwagier zjadł co było na talerzu i dołożył sobie więcej, a że głodny nie był, to już o czymś świadczy. Na koniec jeszcze powiedział, że “nawet dobra”, a to już u niego liczy się za wielką pochwałę!

Z czystym sercem mogę więc polecić Wam sałatkę dla faceta, a porcję obliczyłam na 3-4 osoby z dokładkami :)

 

Sałatka z arbuzem i melonem Sałatka z arbuzem i melonem

pół arbuza wielkości piłki do siatkówki
(też kocham takie jednostki miary lol)
melon
główka sałaty lodowej
ogórek (ok 15 cm)
duża cebula, hiszpańska biała najlepiej
po 3 cienkie plastry dużej szynki na osobę
ser typu camembert
ew. prażone orzechy do posypania

oliwa
ocet jabłkowy
sól
pieprz

Arbuza pokroić na cząstki, a potem na kawałki, nie za drobne, takie “na raz”. Przełożyć do miski.

Melon – przekroić na pół, łyżką wybrać nasiona i wyrzucić :), potem pokroić go na cząstki, obrać ze skórki i teraz na kawałki “na raz”. Dodać do miski z arbuzem.

Sałatę potargać na kawałki i do miski z nią, ogrek (umyty, nieobrany) przekroić wzdłuż na pół, a potem obieraczką do warzyw na długaśne plasterki go, cebulę obrać i pokroić na piórka. Wymieszać i odstawić na bok.

Do niedyżego słoika wlać 3 części oliwy, dolać 1 część octu jabłkowego i 1 soku, który puścił arbuz. Doprawić, szczelnie zakręcić wieczko i potrząsać energicznie przez chwilę. Gratulacje – właśnie zrobiliście jedną z podstawowych wersji klasycznego sosu winegret (albo vinaigrette – i tylko na te dwa sposoby sos się nazywa, bo różne menu mogę człowieka przyprawić pomysłowością w tej kwestii o zawrót głowy - taka mała dygresyjka).

Teraz szybko pokroić na plastry ser, malowniczo (mnie się nie udało) rozłożyć na talerzach. Na odrobinie tłuszczu uprażyć orzechy.

Arbuza i melon dodać do sałatkowej bazy, polać sosem i wymieszać.

Jeśli ma się do dyspozycji pierścień wielkości ok. 13 cm, to kładzie się go na talerzu, trochę poza jego środkiem, napełnia sałatką szczodrze, z górką. Pierścień okłada od zewnątrz złożonymi plastrami mięsa, wyciąga delikatnie i przekłada na kolejny talerz.

Jeśli pierścienia nie ma, to trzeba się pomęczyć – zacząć od ułożenia szynki, dodać sałatkę, poprawić szynkę, dodać jeszcze sałatki i tak kilka razy pewnie ;)

Na koniec po plastrze szynki zwiniętym położyć na górze, posypać całość orzechami, można kolorowym pieprzem wkoło, dla ozdoby i gotowe :)

Teraz pozostaje już tylko zjeść i zbierać pochwały ;)

Co powiecie na taką sałatkę?

LinkWithin

Blog Widget by LinkWithin