Z chutney'em pierwszy raz spotkałam się w Anglii, w czasie kiedy mój ówczesny head chef przechodził fazę oceniania mojej skromnej osoby sprawdzając co mi smakuje, co nie i dlaczego.
Rozumiem, że można chcieć poznać czyjś kulinarny gust, ale oceniać człowieka przez taki pryzmat, to dla mnie raczej niezrozumiałe. Podobało mu się na przykład, że nie pasuje mi połączenie czekolady i mięty, ale mojej niechęci do zabijania smaku wspaniałego sera przekwaśnym (wiem, że nie ma takiego słowa, ale jak Leśmian mógł, to ja też) chutney'em już zaakceptować nie mógł. Chutney, już teraz wiem, że podłej jakości, uplasował mnie w head chef'a grupie ludzi gorszej klasie.
Co to jest ten chutney?
Jak donosi Wikipedia (tutaj będzie "wolne tłumaczenie") samo słowo pochodzi od innego słowa, caṭnī (Hindi: चटनी, Urdu: چٹنی), używanego do określenia grupy solidnie przyprawionych dodatków do dania głównego, zawierających specyficzną mieszankę przypraw i warzyw uzupełniających się wzajemnie, najczęściej z dodatkiem cukru.
Taki chutney oryginalnie przygotowywany jest na bieżąco, angielska jego wersja natomiast zostałaby w Polsce zaliczona do przetworów. Na północy Indii na miano chutney zasługuje tylko ten świeży. Chutney w wersji europejskiej zawiera ocet lub sok z cytrusów jako środek konserwujący. Dla mnie chutney to poprostu pikantny słodko-kwaśny dżem, w sam raz do wędlin, mięs czy serów, które same z siebie nie powalają na kolana na tyle, by delektować się ich smakiem bez dodatków ;) Chutney z zielonych pomidorów jest ponoć powszechnym w Anglii sposobem na zutylizowanie zielonych pomidorów, bo niby co z nimi robic?
Akurat chęć zutylizowania zielonych pomidorów rozumiem doskonale, rozumiem odkąd moja mała uprawa pomidorków koktajlowych stanowczo odmówiła współpracy. Zamiast dojrzewać całymi kiściami dojrzewały po jednym na każdej, świnie, a miałam w planach kiście grillowane, pieczone, sałatki, pomidory suszone, ech!
Mój przepis bardzo luźno bazuje na przepisie na Green Tomato and Jalapeno Jam Kevina, autora blogu "Closet cooking", rodem z Toronto. Nie będę ukrywać, że wybrałam właśniego jego przepis, bo Kevin też jest wyznawcą "dżemowej" wersji :)
Chutney lepiej przechowywać w małych słoikach, takich jak po koncentracie pomidorowym - za jednym podejściem dużo się tego nie zje :)
(ok. 400 ml)
1/2 szkl. posiekanych ziół, u mnie większość to natka kolendry i rozmaryn
4 ząbki czosnku, posiekane
1/2 czerwonej cebuli, pokrojonej w półplasterki
1 płaska łyżeczka imbiru
1/2 szkl. octu (dałam jabłkowy, raczej nisko procentowy)
2 łyżki sosu sojowego
500 g zielonych pomidorów
1 1/2 szkl. cukru
ostra papryka w proszku
W rondelku umieścić zioła, czosnek, cebulę, imbir, ocet i sos sojowy. Jeśli pomidory mają grubą skórkę, to lepiej ją zdjąć, myślę, że w przypadku koktajlowych nie ma takiej potrzeby - skórka moich była raczej krucha. Pomidory pokroić na mniejsze kawałki i dodać do rondelka. Kiedy całość się zagotuje dodać cukier.
Teraz trzeba zmniejszyć ogień tak bardzo jak się da i gotować bez przykrycia do osiągnięcia żądanej konsystencji. Sprawdza się ją metodą "talerzykową", tak jak w przypadku powideł i dżemów.
Mały talerzyk schładza się w lodówce, a kiedy chutnej straci już ostry zapach octu łyżką nanosi się kropelkę na talerzyk, czeka chwilę i palcem sprawdza konsystencję tej kropli. Nie ma w tym żadnej magii, chodzi tylko o to, żeby szybko schłodzić mała próbkę i dowiedzieć się, czy to już, czy jeszcze.
Na koniec, jeśli lubimy pikantniejsze smaki, dodać trzeba ostrej papryki w proszku i dokładnie wszystko wymieszać.
Trudno podać dokładny czas - długość gotowania zależy tak naprawdę od tego jak dużo wilgoci jest w pomidorach, myślę jednak, że od 45 do 75 minut.
Gotowy wlać do sterylnych słoików, zakręcić pokrywki (gorące! przez ścierkę!) i ustawiać na suchej ściereczce do góry nogami, do wystygnięcia. Nie trzeba pasteryzować, przechowuje się znakomicie w ciemnej, chłodnej szafce.
Po otwarciu lepiej trzymać w lodówce.
Zgłoszę ten przepis do prowadzonej przez Pelę ze "Zapiski kuchenne II, czyli Smaki-Przysmaki Peli" akcji "Spiżarnia 2009"