poniedziałek, 8 marca 2010

Poznajcie Annę :)

079

Dziś całkiem nowy gość, nowy, bo Anię właśnie poznałam. Dostałam od niej e-mail z zaproszeniem do obejrzenia jej blogu (Addio Pomidory). Muszę przyznać, że w blogowej swerze początki tak udane, jak Ani, są miłymi wyjątkami. Właśnie przeglądam zdjęcia z początków mojego blogu i łapię się za głowę, tego już nie da się poprawić, bo nawet z pomocą cuda czyniącego oprogramowania do obróbki zdjęć, ze złych zdjęć uzyska się tylko „naciągnięte” złe zdjęcia :), dobre już nigdy nie będą. Choć teraz robię zdjęcia znacznie lepsze, wg mojej oceny, to jeszcze wiele im brakuje do ideału. Zostawię te „raczkujące” zdjęcia, są obrazem tego jak dużo się nauczyłam. Myślę, że za jakiś czas Ania nie będzie miała takich przemyśleń jak ja teraz – jej zdjęcia są śliczne, a przepisy zrozumiałe i rzeczowe. To właśnie powód dla którego zdecydowałam się gościć ją u siebie – takie talenty trzeba promować :) Mam więc nadzieję, że popędzicie czym prędzej do Ani (poniżej poda linki do kilku przepisów, a powyżej strona główna) i sami obejrzycie te cuda.

Miłego dnia - Olasz

Status nowej osoby w towarzystwie podczas przyjęcia, gdzie wszyscy się znają, może spowodować np. wyślizgnięcie się łyżki z ręki. Otrzymałam zaproszenie od Oli do jej Dużego Stołu, za co serdecznie dziękuję gospodyni, obiecując nie sprawić zawodu. Podczas każdego takiego spotkania przychodzi chwila, gdy trzeba się przedstawić. Niepoprawna romantyczka, optymistka, szalona, często też nerwowa mama, pasjami robiąca zdjęcia, pisząca nawet we śnie. A może szczególnie wtedy. Oto ja. Kulinarna zadra tkwiła w moim serdecznym palcu chyba od zawsze, na szczęście nigdy nie obgryzałam paznokci, więc nie ucierpiała podczas wczesnego dzieciństwa dając o sobie znać chwilę po tym, jak uświadomiłam sobie, że kucharzowi trzeba będzie płacić, a chwilowo nie miałam czym...

Pomysł na powstanie bloga dojrzewał przez rok. Wreszcie stworzyliśmy z moim cud-mężem pierwszy projekt, który niestety nie przetrwał próby czasu. Kiedy wróciliśmy do niego po wakacjach okazało się, że zupełnie nie o to nam chodziło. Blog w dzisiejszej postaci powstał w ciągu jednego wieczoru i kiedy już wiedzieliśmy, że to jest właśnie to - poszło szybko.

Moją słabością jest kuchnia grecka, którą uwielbiam, o czym przekonacie się wkrótce. Z tego umiłowania. wzięła się tarta grecka (zdjęcie na początku postu).

Jeśli chodzi o słodkości, to dam się pokroić za dobry sernik i szarlotkę, na tę ostatnią, jedyną prawdziwą według mnie, podam przepis już niedługo. Kiedy mam mało czasu przygotowuję na szybko tartaletki lub tortę tenerinę czy tortę caprese.

torta caprese

jesienne tarteletki

Najczęściej gotuję zupy, przede wszystkim dla moich mocno pokłóconych z warzywami dzieci, ponieważ to idealny sposób na przemycanie warzyw do naszej codziennej diety.

 021 057

Po ugotowaniu bulionu doprawiam pomidorówkę i zupę dla dorosłych. Nie lubię gotować w ilościach hurtowych, a to niestety zdarza się często, no bo jak tu upiec ciasteczka dla jednego dziecka i wszystkich dzieci w jego klasie – a co zaniosą do szkoły pozostali? Chleb piekę tylko na zakwasie, razowy na zmianę z żytnim co drugi dzień. Uwielbiam moment wyjęcia upieczonego chleba z pieca, kiedy cała jego magia przenika do naszej zwyczajnej rzeczywistości.

chleb żytni

Mój blog jest dla mnie ucieczką od monotonności i przymusu codziennego gotowania. Odskocznią, która powoli traci swój uprzywilejowany status, stając się mniejszą lub wiekszą codzienną przyjemnością.

Zapraszam serdecznie, zajrzyjcie czasami i skosztujcie,
Anna.

piątek, 5 marca 2010

Deser z gorzkiej czekolady, nie wiedzieć czemu nazwany pasztetem

czekoladowy deser

czekoladowy weekendSpodziewamy się tłumu gości,Dieta przyszłej mamy zaproszenie
ale nijak w domu nie ma wystarczającej ilości jednakowych miseczek, żeby w nich deser podać,
albo nie jest się pewnym ilości zjadaczy - grubością plastrów można regulować ilość porcji. 
Ostatnio, przy okazji Czekoladowego Weekendu prowadzonego przez Beę (Bea w kuchni), miałam właśnie taką sytuację i poratowała mnie Claire Macdonald, co prawda nie osobiście, ale pośrednio. W jednej z jej książek, More seasonal cooking, znalazłam przepis na dark chocolate terrine.

Mianem terrine określa się najczęściej albo ceramiczne naczynie do zapiekania, takie w kształcie keksówki, albo pasztet/mięsną galaretkę w takiej właśnie formie przygotowane. Mnie nie bardzo pasuje bezpośrednie tłumaczenie nazwy na nasz język, bo przecież "pasztet z ciemnej czekolady" nie brzmi apetycznie :) Może umówmy się na "deser z gorzkiej czekolady"? Formy też użyłam innej, ale objętościowo jak najbardziej zbliżonej (na oko 30x10 cm, 9-10 cm wysokości).

Nikt nie będzie zdziwiony, że przepis przerobiłam :) Oryginalny prosił o surowe żółtka jaj, ale pominęłam je całkowicie, tak jak dodatek odrobiny alkoholu do wody, w której namacza się żelatynę, bo wśród "moich" gości były dwie panie w ciąży.

Wielkanoc przepisyDla równowagi podawałam ten deser z pieczonymi jabłkami prosto z pieca. Kuchnia Wielkanocna 2010
Do każdego wydrążonego jabłka przed pieczeniem dodałam 1-2 łyżeczki brązowego cukru i odrobinie cynamonu, a do już upieczonych - po łyżeczce brandy dla ochotników. Goście byli zachwyceni, dawno takich nie jedli (niektórzy nigdy - cheers David). Następnym razem pokuszę się o zrobienie sosu kawowo-cynamonowego, to powinien być strzał w dziesiątkę.

Jak zwykle tutaj przepis jest prosty, tym razem również efektowny ;), jest też szybki, ale trzeba pamiętać trzeba, że będzie się musiał kilka godzin zsiadać - jak wszystko z dodatkiem żelatyny. Jeśli nie będzie niespodziewanych wyjazdów, to ten deser zagości w tym roku na naszym Wielkanocnym stole.

 

 

czekoladowy deserDeser z gorzkiej czekolady

600 g gorzkiej czekolady
500 ml słodkiej śmietany
150 ml wody (albo wody pól na pół z Tia Maria/brandy)
20 g żelatyny

Zacząć należy od wyłożenia foremki. Jeśli ma proste ścianki, to można to zrobić odpowiednio przyciętym powlekanym papierem do pieczenia (dłuższe brzegi niech wystają poza formę - będzie wygodniej deser wyjąć z foremki po zastygnięciu). Jeśli użyta będzie forma o bardziej skomplikowanym kształcie poręczniej będzie wyłożyć ją folią spożywczą, jeśli się uda, to bez zagięć, również pamiętając o zostawieniu wyższych brzegów.

Śmietanę podgrzewać na wolnym ogniu prawie do punktu wrzenia, w tym samym czasie można pokruszyć czekoladę w blenderze, albo malakserze.

Żelatynę namoczyć w małym rondelku z wodą (albo wodą i alkoholem), a gdy już napęcznieje - podgrzać ją, mieszając aż się rozpuści.

Wrzącą śmietaną zalać czekoladę w blenderze, DOKŁADNIE zamknąć wieczko, dla pewności jeszcze może lepiej przykryć je ściereczką złożoną kilkukrotnie, nastawić się na hałas i miksować całość do rozpuszczenia czekolady. Hałas jest spory, ale długo nie potrwa :)

Do czekoladowego koktajlu (nie podżerać!) dolać rozpuszczoną żelatynę, będzie gęsta i zawiesista, więc dobrze rondelek wyskrobać szpatułką silikonową, wymieszać. Przelać do przygotowanej foremki, przykryć folią spożywczą, żeby nie nabrał "obcych" zapachów, i zostawić w chłodnym miejscu do stężenia.

Wyjąć z formy, chyba najprościej będzie odchylić brzegi, przykryć formę deską do krojenia i trzymając obie części całość szybkim ruchem obrócić do góry nogami. Obrać delikatnie papier/folię i kroić na porcje. Proste?

Smacznego :)

środa, 3 marca 2010

Hiszpańska tortilla z zielonym groszkiem

Hiszpańska tortilla z zielonym groszkiem

Wielkanocne gotowanie

Proste, tanie i efektowne danie, to takie jak lubię. Podam je na Wielkanoc, to była próba generalna :)Kuchnia Wielkanocna 2010
 
Można je podać jako samodzielne danie (dla 4-6 porcji) lub pokrojone na mniejsze kawałki jako przekąskę, albo nawet część platery z wieloma przekąskami. Coś powinnam dopisać, czy to wystarczająca rekomendacja? No może jeszcze, że hiszpańską tortillę robi się w całości na patelni, moja do zapieczenia trafia do piekarnika, uważam to za ułatwienie :)

Sara, moja była współlokatorka, Hiszpanka 100%, opowiadała, że dla nich taka tortilla włożona do chleba jest jak dla nas jajko na twardo - zawinąć w papier i na każdej wycieczce być musi :) Sara pachniała olejkiem różanym, który razem z zapachowymi chusteczkami do przekładania ubrań w szafkach, różanymi rzecz jasna, i różaną wodą do żelazka zapakowała jej na wyjazd za morze mama Sanchezowa :) Prawdziwą, przygotowaną przez tambylców, tortillę jadłam dwa razy - autorstwa Sary, a drugą - Javiera. Ta moja wersja jest wzbogacona o zielony groszek, wspomagałam się przepisem z książki Party Food autorstwa Bridget Jones (serio, ale to nie ta Bridget ha ha). W przepisie p. Jones znajdziecie gotowany bób.

 

Hiszpańska tortilla z zielonym groszkiemHiszpańska tortilla z zielonym groszkiem

600 g ziemniaków
2 duże cebule
250 g mrożonego groszku
6 dużych jajek
niecałe 330 g śmietany 18%
olej do smażenia
sól, pieprz
1 łyżka cukru
ew. posiekane świeże zioła

Ziemniaki obrać, umyć i pokroić na kostkę o boku ok. 1 cm. Włączyć piekarnik, potrzebny będzie za chwilę nagrzany do temperatury 180°C.

Na dużej patelni rozgrzać olej, wrzucić ziemniaki, doprawić pieprzem. Sól proszę sobie tymczasem darować, bo niepotrzebnie zatrzyma wodę i ziemniaki będą się dusić zamiast smażyć. Mieszać co jakiś czas, nie za często, nie odrywać ziemniaków na siłę od dna patelni.

Wstawić garnek wody, dodać pół łyżki soli i łyżkę cukru, zagotować i na wrzątek wrzucić zamrożony groszek. Gaz pod garnkiem zmniejszyć dopiero, gdy woda powtórnie zawrze. W ten sposób groszek zostanie ładnie zielony. Nie gotować go do miękkości, tylko do momentu aż przestanie smakować jak surowy. Odcedzić i bardzo dokładnie przelać na durszlaku zimną wodą. Woda ma wystudzić groszek, żeby przerwać proces gotowania.

Obrać i pokroić cebulę, w kostkę tak, ok. 0.5 cm.

Gdy ziemniaki już zmiękną i zaczną się przyrumieniać dodać cebulę, posolić i podsmażyć. Dodać groszek i wymieszać delikatnie.

Przygotować naczynie żaroodporne (moje ma wymiary 15x20 cm i ok. 5-6 cm wysokości) - wystarczy lekko je natłuścić.

Jajka wbić do miski, dodać śmietanę, ew. świeże zioła, śmietanę, doprawić i całość dokładnie rozkłócić.

Do przygotowanego naczynia przełożyć warzywa z patelni, zalać je masąz jajek i śmietany. Kilka razy stuknąć czymś, najlepiej chyba drewnianym, w naczynie z różnych stron - w ten sposób można się pozbyć niechcianych banieczek powietrza uwiezionego w głębi :)

Do piekarnika i zapiekać, ok. 30 minut, aż całość się zetnie (preferowany przez tambylców stan), ew. zbrązowieje (stan preferowany przeze mnie).

Jeśli to danie główne, to podawać ciepłe, jeśłi przystawka/przekąska - przestudzone lub zimne. Przechowuje się świetnie w lodówce, szczelnie przykryte, ok. 4-5 dni (sprawdzałam), ale przed podaniem lepiej osuszyć papierowymi ręcznikami powierzchnię, będzie lepiej wyglądać. Można też całość posypać posiekanym szczypiorem, taki polski akcent ;)

Smacznego!

LinkWithin

Blog Widget by LinkWithin