Wydawało by się, że pierniki, jak to pierniki – najczęściej pewnie kętrzyńskie, a jak już bardziej skomplikowane, to ich jakość zależy głównie od przyprawy do piernika i czasu “leżakowania”.
Głupoty gadam? Bądźmy szczerzy, większość gotowych mieszanek sprzedawanych pod nazwą “przyprawa do piernika” ma w składzie mąkę, wyszczególnioną na pierwszym miejscu, czyli jest jej procentowo najwięcej, więcej niż całej reszty. Mało piernika w pierniku, że tak pozwolę sobie sparafrazować ;) Dlaczego ludzie płacą za coś takiego przechodzi moje pojęcie. Duża część przepisów na pierniki woła o dodanie kakao, dla koloru zapewne, bo skąd ma się on brać jeśli w samym cieście brak uczciwego miodu i sody? Z karmelizowanego cukru? Litości!
Były w naszej historii czasy, kiedy świeże krewetki można było kupić od wtorku do soboty, serio, przed wojną. Były czasy kiedy masło kosztowało tyle, że nie trzeba było zastępować go margaryną, albo dawało się smalec, na który wtedy nikt nie psioczył. W takich czasach piernik koloru dostawał uczciwie, a teraz? Teraz też może trzeba tylko logicznego myślenia, OCHOTY, no i może poszukać mąki żytniej :)
Logiczne myślenie przyda się przy kupnie miodu – nie trzeba przecież tego z najwyższej półki, albo tajniackich źródeł pociotkowych, skoro i tak wszystkie jego niesamowite wartości zginą pod wpływem wysokiej temperatury w piekarniku, to można darować sobie wydatek rzędu 30 zł za kilogram i kupić zwyczajny miód wielokwiatowy za ok. 15 zł za kilogram, tak?
Ochota przyda się przy przyprawie – trzeba zadać sobie trud i poczytać opakowania, albo zrobić własną, przecież to żadna filozofia. Przepis na moją znajdziecie tutaj, ale nic chyba nie stoi na przeszkodzie, żebyście sami pokombinowali? Główne składniki to goździki, gałka muszkatołowa, imbir, cynamon, kardamon i pieprz – trzeba mieszać i wąchać aż zacznie pachnieć apetycznie :)
Do mąki żytniej przyczepiałam się od dłuższego czasu, ale po to jest, żeby jej używać :) Można dostać ją w sklepach ze “zdrową żywnością”, tej dużej sieci marketów na “T” (pod nazwą “mąka żurkowa” jeśli się nie mylę), albo zamówić sobie w młynie, sprzedają ją również w sieci piekarni na “H”. Używam “720”, bo akurat taką zamówiłam, ale to o niczym nie świadczy :) Nie macie pojęcia jaki zapach roznosił się po domu, gdy prażyłam żytnią mąkę na piernik – to jest ważne! Na zdjęciu poniżej porównanie wyglądu surowej mąki żytniej (typ “720”), to ta biała z tyłu, i mąki uprażonej na suchej patelni.
Poniżej mąka prażona na patelni, zaznaczyłam dla Was jak ładnie brązowieje :)
Taki wypieszczony piernik będzie doskonałym prezentem dla łasucha, a kuchennemu maniakowi można podarować jakiś miód, albo mąkę żytnią z przepisem w komplecie – zdążycie jeszcze przed świętami :) Nie potrafię już teraz powiedzieć skąd dokładnie wzięłam przepis, bo pełno jest tego konkretnego w Internecie, ale wiem, że nieznacznie go przerobiłam, uprościłam i bardzo jestem z efektów zadowolona, moje króliki doświadczalne też :) Część proszku do pieczenia zastąpiłam sodą, bakalie można sobie pomieszać tak jak się lubi, ogólnej ilości lepiej nie zmieniać, bo może być za dużo. Pominęłam 2 łyżki rumu i zmniejszyłam trochę ilość cukru – i tak piernik jest słodki, polewa zbędna! Dodałam jeszcze smalec, bo wg mnie ciasto było za suche. Teraz mi smakuje baaaardzo :) Zapraszam więc :)
Piernik wileński, prawdziwie żytni
3 szklanki (420 g) mąki żytniej (“720”)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
2-3 łyżeczki przyprawy do pierników
1 garść orzechów włoskich
2 garści orzechów ziemnych
1 garść rodzynek
2 jajka
1 szklanka cukru
szczypta soli
2/3 szklanki (300 g) miodu
1/2 kostki (100 g) smalcu
1 łyżeczka sody
+ tłuszcz i bułka tarta (albo grubo mielona mąka żytnia) do wysypania formy
Na początek dobrze sobie przygotować formę (użyłam keksówki o wymiarach 12x30 cm o głębokości 8 cm) – natłuścić i wysypać. Odstawić na bok, niech grzecznie czeka. Piekarnik nagrzać do temperatury 180°C.
Mąkę żytnią uprażyć/lekko zrumienić na suchej patelni, cały czas mieszając. Wsypać do miski, dodać proszek do pieczenie, przyprawę do piernika i całość dokładnie wymieszać rózgą.
Posiekać orzechy włoskie na mniejsze kawałki, orzechy ziemne wygodniej będzie zgnieść szerokim nożem. Jeśli rodzynki są z tych większych, to można je również posiekać – wszystkie bakalie wsypać do miski z mąką i wymieszać – obtoczone w mące nie będą opadać na dno ciasta i równomiernie się w nim rozłożą.
Jajka ubić z cukrem i sporą szczyptą soli. Specjalnie użyłam cukru kryształu, bo zawsze kiedy daję cukier puder, to mam wrażenie, że za szybko się toto ubija i piana nie jest wystarczająco sztywna :) Ubite jajka wlać do miski z mąką. Jeszcze nie mieszać :)
W garnku rozgrzać miód, do ciepłego (i płynnego) dodać pokrojony na kilka części smalec, a gdy ten się stopi dodać sodę i wymieszać (UWAGA! spieni się, lekko powiększy objętość i zbieleje).
Do miski z resztą składników wlać roztopiony miód, teraz całość delikatnie wymieszać łyżką, powstanie dość gęsta masa. Należy ją przełożyć do wcześniej przygotowanej foremki i z grubsza wyrównać powierzchnię mokrą łyżką.
Do pieca na ok. 60 minut, ciasto wypełni całą keksówkę. Proszę nie ulegać pokusie i nie starać się wyjąć ciasta z formy nim zupełnie nie wystygnie – zrobiłam tak pierwszym razem, bo wydawało mi się, że piernik może się zaparzyć, miałam bardzo pyszny zakalec :)
Piernik można zawinąć w papier do pieczenia, albo w czystą ściereczkę kuchenną i w worku schować do świąt. Pierniki mają to do siebie, że świetnie się przechowują i zyskują na smaku z czasem, zupełnie jak bigos ;)
Smacznego!