piątek, 29 maja 2009

Jeszcze chyba chwilę

Jeszcze chyba chwilę potrwa nim będę mogła spróbować (!) naprawić laptoka - dostałam dziś wyczekany inwerter - szkoda tylko, że zamiast wylicytowanego nowego dostałam używany. Ciśnienie podniosło mi się samo, kawy już nie trzeba było. Napisałam do sprzedawcy i czekam na odpowiedź. Mam nadzieję, że będzie taka, jakiej się spodziewam... Proszę trzymać kciuki i za mnie, ale nie zapomnieć o Bei, którą spotkał łańcuszek, niepoprawiających samopoczucia, zdarzeń i Kasic, która również boryka się z problemem - również jej blog "zniknął" dzięki nadgorliwości Bloggera.

niedziela, 24 maja 2009

Curry z ciecierzycy i bosssski tydzień

     curry z ciecierzycą/ chickpea curry

Co za tydzień! Zepsuł się mój ukochany laptop, tak na początek. LCD jednego dnia odmówiło posłuszeństwa, niby coś widać, jak się bardzo chce zobaczyć, ale to tyle. Po kilku restartach, zamykaniu/otwieraniu nagle mu przeszło. Podziałał dzień jeden i znów to samo, świadomości nie odzyskał. Po co ja go na noc wyłączyłam %$#$#%$#! Wyczytałam gdzieś na forach internetowych, że, sądząc po objawach, część zwana inwerterem, taśma między inwerterem a resztą, albo podświetlenie monitora odpowiedzialne jest za umilenie mi życia. W całej swej przebiegłości wywnioskowałam, że to taśma. Bo przecież inwerter albo by był zepsuty i przestał działać na amen, albo by nie był i działał. Na zasadzie “drzwi mogą być albo zamknięte, albo otwarte.

Zamówiłam taśmę, rozkręciłam laptopa (zdejmowanie ramki LCD wcale nie jest takie łatwe, jak wygląda na Youtube…), wymieniłam taśmę i co? Ano NIC. Dalej nie dział, świnia. Czy on nie wie, że ja go tak kocham, że życie bez niego już nie jest takie samo?!

Zaczęłam szukać inwertera… Tu sprawy się komplikują, bo inny jest potrzebny do LCD produkcji Samsunga, inne do LG a jeszcze inne do Hitachi. Wszystkie mają/miewają ten sam numer… %$#^$%#. Oczywiście do kupienia na miejscu są nie te, którego potrzebuję. Najbliższe w Chinach, Hong Kongu i USA. Przecież to dwa tygodnie zaprzęgiem! Tłumaczenie do zrobienia! W pożyczanym laptopie klawiatura ma wszystko w złym miejscu i nie ma programów, których potrzebuję…

Dziś udało mi się znaleźć potrzebną część, prawie 20 z przesyłką, niech to. Gorzej jak się okaże, że to jednak podświetlenie… Będę bez laptopa i 35 w plecy…

Żeby mi nie był za dobrze, to właśnie dziś kolega (!) zauważył, że przegląd mojego samochodu skończył się wczoraj. Bosssssko, zwłaszcza, że bez przeglądu jeździć mogę tylko na wcześniej umówioną wizytę w punkcie kontroli pojazdów. Bosssssko tym bardziej, że jeździć dziś musiałam, zawieźć/odwieźć/przywieźć owego rzeczonego kolegę do mechanika odebrać jego samochód (który zepsuł się w najmniej odpowiednim momencie) i jeszcze kupić części.

W punkcie kontroli powiedzieli mi, że najbliższy wolny termin mają we wtorek i pewnie nigdzie indziej wcześniej nie, bo w poniedziałek święto… Udało mi się „wynegocjować” u miłego pana, że gdyby dzwoniła do nich policja (którą ubóstwiam, wszyscy to wiedzą, serio!), to powie, że właśnie na mnie czeka i gdzie do diabła jestem, bo oni chcą już zamykać… Wiem, wiem, ale co miałam zrobić?!

Podjechałam do właśnie oswojonego mechanika, żeby zerknął dlaczego ew. moja Felcia ukochana i wierna (jak do tej pory tfu tfu) by mogła przeglądu nie przejść. Lepiej się upewnić nim wydam 40 na przegląd. I co? Zgadujecie czy pisać? Komputer stwierdził, że z tego co nim sprawdzić można, to generalnie gitarra, tylko trochę niskie napięcie gdzieśtam, więc pewnie sonda lambda (cokolwiek to jest) się kończy i może rozłożyć na łopatki badanie emisji spalin. Czyt.: trzeba ją wymienić - kolejna 100 z robocizną… Miły pan mechanik nic mnie nie skasował za podłączenie Feli do komputera, chwała mu za to. Wiem, upiekę mu śliczny chleb w podziękowaniu, może to nie mięcho ani fisch-and-chips, ale kto wie ;)

Gdybym wiedziała, to bym nie kupowała na początku tygodnia tej długo oczekiwanej lampy błyskowej z eBay’a w dobrej cenie. Taki właśnie tydzień. No ale nie urodziłam się gdzieś w Afryce jako Tutsi czy Hutu, albo w Strefie Gazy, czy innym Wietnamie, to na co ja narzekam? Dwie ręce mam, nogi i wszystko inne też miarę na miejscu, chociaż z wiekiem migruje ku południu ;) Mówiłam, że mam kilka siwych włosów? Jak tak dalej pójdzie, to będę naturalną blondynką i nie będę się musiała martwić, czy odcień oby nie za żółty ;) Nikt nie obiecywał, że mam dobrze w głowie, proszę nie kręcić nosem. Komuś się musiałam wygadać przecież (już widzę te spadające statystyki odwiedzin na stronie hehe).

Z uwagi na powyższe… (przypomniało mi się, kiedyś mama dostała pismo urzędowe z takim „kwiatkiem” – „z uwagi na powyższe proszę jak na wstępie” huhuhu). Z uwagi na powyższe blogowanie leży i kwiczy, nie oddałam znajomym zdjęć dziecka, miałam czas wyprasować wszystko co nie uciekało (nie lubię prasować), nie mam na czym pracować i nie miałam czasu myśleć o gotowaniu (prawie niemożliwe).

Z pomocą przyszedł mi „Tydzień z ciecierzycą” w tym roku znów zorganizowany przez Agę-aa z blogu (nie bloga, tutaj można o odmianie tego słowa poczytać)Eksperymentalnie (tutaj zaproszenie, a tu będzie podsumowanie).



Tydzień z ciecierzycą


Im głębiej brnę w te wspólne imprezy, tym większą ignorantką się okazuję. W szafce może i jest mąka z ciecierzycy, ale stoi tam już chwilę, użyłam jej ze dwa razy (m. in. robiąc cebulowe bhaji), sama nigdy jeszcze nie gotowałam niczego z ciecierzycy. Czy ktoś mi może powiedzieć dlaczego? Właśnie.

Jak na razie dowiedziałam się, że dużo smaczniejsza, ładniejsza i o lepszej konsystencji jest ciecierzyca gotowana samodzielnie, nie ta z puszki. Jej! Prawie listę pana Marka N. przegapiłam przez te wywody (tu się słucha odpowiedniej radiostacji we właściwym czasie).

Soczewicę suszoną trzeba noc wcześniej namoczyć (250 g w ok. 3 szkl. wody, ponoć dodaje się też czubatą łyżeczkę sody, jeszcze nie wiem dlaczego…), następnego dnia odsączyć, przepłukać, wrzucić do garnka, zalać świeżą wodą tak 4-5 cm powyżej ziaren i gotować 30-40 minut, do miękkości. Dobrze odcedzoną można kilka dni przechowywać w zamkniętym pojemniku w lodówce.

O! Już wiem po co ta soda. Ma pomóc pozbyć się cukrów złożonych (mam nadzieję, że dobrze tłumaczę), a moczenie ma zapoczątkować zmianę węglowodanów złożonych na prostsze, a to wszystko, żeby potem atmosfera była czystsza, jeśli wiecie co mam na myśli ;).

Ponoć najbardziej wartościowa (i najmniej wydymająca) będzie ciecierzyca/fasola, którą się namoczy min. 8 godzin w wodzie zmienianej 2-3 razy, odcedzi, przepłuka, zostawi na dzień, żeby pomyślała, że czas kiełek wypuścić, bo dzięki temu zawarte w niej substancje zapasowe zaczynają się przekształcać w te potrzebne jej do zasilenia młodej rośliny. Co znaczy, że w nagrodę dostaniemy całe mnóstwo zdrowych rzeczy, jak w każdych kiełkach, i jeszcze skrócony czas gotowania w promocji. Swoją drogą bestialstwo - fasolka czy inna ciecierzyca się spokojnie moczy, myśli pewnie, że sobie zaraz kiełek wypuści, rozmnażanie jej w głowie, a my ją podstępem do gara :)

Znalazłam dziś ciekawą stronę, nie mam czasu jej przejrzeć, więc sobie tu zapiszę na zaś (uroki używania cudzego komputera…), państwo wybaczą :)

Meksykanie, by złagodzić wiadome skutki spożywania dużych ilości fasoli, doprawiają ją ziołem o nazwie epazote.

Mam na razie 2 puszki ciecierzycy, trzecią kromkę chleba z ogórkami z zalewy musztardowej (takie mocno spóźnione śniadanie) i dylemat – co z tej ciecierzycy ugotować. Ponoć dobrze komponuje się z oliwą, olejem orzechowym, sezamowym i z awokado, masłem, rozmarynem, tymiankiem,listkami laurowymi, szałwią, pietruszką, kolendrą, kminem, kurkumą, gałką muszkatołową, cynamonem, ricottą, parmezanem, boczkiem, cytryną, limonką, skórką pomarańczową, rukolą, rzeżuchą, pomidorami, groszkiem, cukinią, oberżyną, ziemniakami, makaronem, owocami morza, rybami o białym mięsie. Byłoby szybciej jak bym wymieniła z czym się komponuje źle ;)

Ugotowałam curry z ciecierzycą, moczę jeszcze kolejne 500 g suszonej, bo strasznie mnie korci zrobienie prażonej ciecierzycy, takiej do podgryzania – ponoć chrupka nieziemsko. Przykro mi, ale zdjęcia będą dopiero kiedy uda mi się komputer uruchomić. Tymczasem sam przepis.


curry z ciecierzycą/ chickpea curry Curry z ciecierzycą

1/2 łyżeczki ziaren kolendry
1/2 łyżeczki ziaren kminu
1/2 łyżeczki ziaren kopru
2 łyżeczki kurkumy

duża cebula
3-4 łyżki oliwy
1-2 ząbki czosnku
2-3 cm korzenia imbiru

2 puszki ciecierzycy
4 marchewki
1 pietruszka/pasternak
1/2 małego selera
ew. groszek mrożony

puszka pomidorów
sól, chilli/tabasco
3-4 łyżki jogurtu naturalnego/1/2 puszki mleka kokosowego
sok z połowy limonki
ew. szczypta cynamonu

Najwygodniej będzie zacząć od obrania i umycia wszystkich warzyw i pootwierania puszek oraz dokładnego przepłukania ciecierzycy. Marchew, pietruszkę/pasternak i seler pokroić na mniejsze kawałki (tutaj opisałam sposób krojenia podłużnych warzyw, jest też kilka zdjęć)

Rozgrzać garnek, w którym curry będzie gotowane, wsypać kolendrę, kmin i koper. Mieszając co chwilę podgrzewać ziarenka, aż zaczną intensywnie pachnieć. Przesypać je do moździerza i utłuc. Łatwiej się to robi jeśli doda się do nich szczyptę soli, najlepiej morskiej.

Do gorącego garnka wlać oliwę, szybko pokroić cebulę w kostkę, wrzucić na oliwę, dodać szczyptę soli i wymieszać. Posiekać czosnek, dorzucić do cebuli i smażyć aż cebulę stanie się szklista. Czekając na cebulę trzeba posiekać imbir (jeśli zastępuje się go mielonym, to dodaje się go do dania w tym samym czasie co kurkumę) i dodać do niej pod koniec smażenia.

Do zeszklonej cebuli wsypać ubite w moździerzu przyprawy i kurkumę – smażyć chwilę mieszając. Dodać pokrojone warzywa, przesmażyć je chwilę z cebulą, dodać pomidory z puszki i dokładnie przepłukaną ciecierzycę. Jeśli płynu w garnku jest zbyt mało można dodać soku pomidorowego, albo wody, ale nie wszystkie warzywa muszą być zanurzone. Proszę się nie martwić, że woda rozrzedzi smak potrawy, będzie jeszcze miała czas odparować. Doprawić solą i chilli, albo tabasco, ew. można dodać szczyptę cynamonu.

Całość dusić, aż warzywa zmiękną, ale ciągle jeszcze będą jędrne. Nie dążymy do konsystencji marchewki rozgotowanej na śmierć rodem z babcinego rosołu. Jędrne warzywa pozwolą przechytrzyć własny organizm – gryzieniem przedłużając posiłek nie tylko przyswoi się więcej substancji odżywczych z jedzenia, ale także da czas żołądkowi, by mógł zorientować się, że jest pełny (zjemy o wiele mniej). Chwię przed końcem duszenia można dodać kilka garści mrożonego groszku.

Na koniec duszenia dodać sok z limonki i jogurt (dobrze go zahartować przed dodaniem do potrawy mieszając z kilkoma łyżkami gorącego sosu).

Podawać jako samodzielne danie lub z chlebem.



Do sprawdzenia jeszcze wynalazłam takie dania:

ciecierzyca w złotym sosie Karhi (Kabli Chana Karhi)

ciecierzyca tunezyjska

kotlety/burgery z ciecierzycy

ciecierzyca z wołowiną i świeżą kolendrą

Jeszcze pikle, które chce zrobić w najbliższej przyszłości.


p.s.
Wie ktoś może i powie czy można kalibrować monitory w laptokach - właśnie się zorientowałam, że pożyczany laptok zupełnie inaczej niż mój Dell pokazuje zdjęcia. Może serwuję Wam od zawsze takie szaro-buro-bylejakie i nie wiedziałam o tym?! Help! :)

poniedziałek, 18 maja 2009

Chleba Anadama - BBA Challenge #1

anadama bread/ chleb anadama

Upadłam na głowę i o tym zapomniałam, no bo niby dlaczego oprócz Weekendowej Piekarni sama się zaciągnęłam jeszcze Do The Bread Baker's Apprentice Challange? Upadek połączony ze sklerozą to jedyne rozsądne wyjaśnienie.

Nicole z Pinch My Salt postawiła wyzwanie - upiec wszystkie chleby z książki The Bread Baker's Apprentice Peter'a Reinhart. Przyłaczyli się ludzie praktycznie z całego świata!

anadama bread/ chleb anadama
View Baking Bread Around the World in a larger map

Na pierwszy ogień poszedł chleb Anadama, na drożdżach, z melasą. Melasy nie lubię, zastąpiłam ją więc mieszanką własnego pomysłu, ale bardzo spodobała mi się struktura samego chleba (chociaż nie przepadam za drożdżowymi) - miękki, ale sprężysty. Myślę, że dodatkowi polenty dużo ten chleb zawdzięcza.

Po przepis zapraszam do książki, wiem, że tania nie jest, ale daje bardzo solidne podstawy.

Dobra inwestycja jeśli myśli się na poważnie o pieczeniu, już próbowało i połknęło bakcyla (nieuleczalna szuja taka).

W oczekiwaniu na przesyłkę z książką przepis można też podpatrzeć na Google Books (str. 108)

anadama bread/ chleb anadama

niedziela, 17 maja 2009

Chleb z płatkami owsianymi i jabłkami - WP #31

                              Oat and Apple Bread/chleb z jabłkiem i płatkami

W tym tygodniu gospodynią Weekendowej Piekarni Margot (Kuchnia Alicji) jest Zawszepolka (Around the kitchen table) - do wspólnego pieczenia wybrała cebularze rodem z jej rodzinnego Zamościa oraz chleb z płatkami owsianymi i jabłkami ("The handmade loaf" - Dan Lepard).

Podam przepis na jeden bochenek, ale sugeruję piec z podwójnej porcji - chleb jest bardzo smaczny, miękki ale nie nadmuchany, lekko słodkawy (może to zależy od rodzaju użytych jabłek?) i prawie cały zjadłam sama na kolację, ostatni ochłapek pochłonęłam na śniadanie i tyle go widzieli :)

 

Oat and Apple Bread/chleb z jabłkiem i płatkami Chleb z płatkami owsianymi i jabłkami

50 g płatków owsianych (tylko nie błyskawiczne)
100 g wrzątku
200 g startych jabłek
50 g wody (20°C) - dodawać po trochę!
100 g zakwasu pszennego
3/4 łyżeczki świeżych drożdży (1/4 łyżeczki suchych lub instant)
250 g maki chlebowej pszennej
3/4 łyżeczki soli
jajko
ew. płatki do posypania bochenka


Płatki zalać wrzątkiem, wymieszać i odstawić do wystygnięcia.

Wymieszać starte jabłko, wodę, zakwas i drożdże. Całość wymieszać i dodać namoczone płatki. W drugiej misce wymieszać mąkę i sól.

Połączyć składniki sypkie z mokrymi i całość wymieszać. Przykryć i zostawić na 10 minut.

I teraz można ciasto wyrobić metodą Bertinet'a (tutaj wideo, wyrabia akurat słodkie ciasto, ale metoda słuszna dla każdego ciasta o dużej hydracji, rzadkiego) albo mikserem, albo wyjąć je na lekko naoliwiony blat, wyrabiać przez 10 sekund. Uformować kulę, włożyć do innej, czystej i lekko naoliwionej miski, odstawić na 10 minut.

Znów wyłożyć ciasto na blat, wyrobić, włożyć do miski, przykryć i odstawić do wyrośnięcia, do podwojenia objętości (ok. 1-2 godziny w ciepłym miejscu). Ciasto można złożyć raz w trakcie rośnięcia.

Odgazować, uformować podłużny bochenek, do wyrośnięcia włożyć do omączonego koszyczka (złączeniem do góry) i przykryć, odstawić do wyrośnięcia na ok 1,5 godziny. Mój chleb wyrastał w foremce keksowej, cudny był, ale potem doznałam "olśnienia" i chciałam go wyłożyć na kamień, no i się rozlał - tej metody więc NIE polecam :)

Piekarnik nagrzać do 210°C. Gdy chleb podwoi objętość przełożyć go na łopatę (omączoną lub posypaną semoliną), naciąć, można posmarować rozkłóconym jajkiem, zsunąć na kamień i piec 30 minut. Po tym czasie zmniejszyć temperaturę do 190°C i piec jeszcze ok. 15-20 minut. Chleb ma być bardzo rumiany, a popukany od spodu wydawać głuchy odgłos. Studzić na kratce.

Sałatka z głąbem kalafiora

credit crunch salad/sałatka/surówka

Druga z trzech potraw (zupa z kalafiora, curry z kalafiora) z tego samego, wielkiego kalafiora. Podjadanie surowych pieczarek, pietruszki czy kalafiora to dla mnie norma. Ponoć dla innych nie, ale co mnie oni obchodzą ;) Skoro kalafiora, to i głąbów, to oczywiste. Dziś obiecana ostatnio sałatka, tak chrupka, że roboczo można ją żartobliwie nazwać "credit crunch", a co tam :)

Kalafior to chyba najśmieszniejsze znane mi warzywo. Zaczynając od tego, że głupio wygląda, poprzez zaszeregowanie (podgatunek kapusty kretyeńskiej), dawniej zwany kapustą cypryjską, jest ponoć mutantem kapusty głowiastej lub brokułu... Mutanty lubimy, zwłaszcza takie typu Wolverine ;) Żywności genetycznie modyfikowanej nie lubimy, żeby była jasność.

Fragment, który najczęściej jemy, to nie kwiatostan, a stożki wzrostu. Ma w swoim składzie sód, potas, magnez, wapń, mangan, żelazo, miedź, cynk, fosfor, fluor, jod, karoteny, witaminy K, B1-B6, B9, C i kwas nikotynowy :D Częste spożywanie kalafiora zmniejsza ryzyko zachorowania na raka prostaty. Przykry zapach, który wydziela się podczas gotowania kalafiora, to siarka. Mało kto w Polsce tak robi, ale może być kalafior nie tylko gotowany, ale także smażony i pieczony. Jadalne są także liście...

credit crunch salad/sałatka/surówka Sałatka Credit Crunch

głąb i łodygi (foto niżej) kalafiora
można dorzucić delikatne listki wewnętrzne
1/2-1 jabłko
1/2 ogórka wężowego
1/2 puszki kukurydzy
1/2 sałaty lodowej
szczypiorek

sos:
4-5 łyżek oliwy
2-3 łyżki soku z pomarańczy/jabłek
sól, pieprz
zmiażdżony ząbek czosnku

Przygotować sos winegret z podanych składników - zwyczajnie wszystko do małego słoika, dobrze zakręcić, przez chwilę energicznie potrząsać i już.

Głąb kalafiora obrać z grubsza - czasem sam dół jest odrobinę łykowaty. Głąb i łodygi kalafiora, ogórek i jabłko pociąć w cienkie plasterki (szatkownica bardzo ułatwia sprawę), dodać kukurydzę, porwane liście sałaty i pokrojony szczypiorek.

Sosem polać bezpośrednio przed podaniem, żeby warzywa nie zdążyły od niego zmięknąć.

Jeśli chcemy przechowywać taką sałatkę przez kilka godzin w lodówce, to jabłko albo trzeba zachować w całości i dokroić przed serwowaniem, albo pokrojone wrzucić do słoiczka z sosem. Mam wielką nadzieję, że ktoś się skusi i napisze jak smakowało :) Smacznego :)

credit crunch salad/sałatka/surówka

piątek, 15 maja 2009

Curry z kalafiora

curry z kalafiora, cauliflower curry

Właściwie, to pierwsza z 3 potraw przygotowanych z tego samego kalafiora, jest jeszcze sałatka z głąba kalafiora i zupa kalafiorowa. Po co dzielę włos na czworo, yyy, kalafior na 3? Bo nie lubię wyrzucać jedzenia i chciałabym, żeby więcej osób do jedzenia miało szacunek, robiło dobry użytek z każdej wydanej złotówki. Nie tylko dlatego, że straszy kryzys gospodarczy, ale głównie przez szacunek dla tych, którzy mają mniej szczęścia niż my. Tak szczerze - ile jedzenia wyrzuciliście w ciągu ostatniego miesiąca? Tu kilka łyżek ubitych ziemniaków, tam pół miski surówki, marchewkę, która zmiękła leżąc w lodówce, pół kubka śmietany, jogurt, bo wyszedł z daty...

Odkąd padła na pysk instytucja domów wielopokoleniowych i babcie już nie uczą wnuczek jak się znaleźć w kuchni (dziękujemy układowi warszawskiemu i architektom socjalistycznym - pokoje wielkości szafy i kuchnie 2x2 m), a kolejne pokolenie uczy się gotować z kolorowych magazynów i nieosadzonych w naszych realiach książek kucharskich, to nagle tony jedzenia trafiają do śmieci. Proszę nie próbować zwalać tego na koniunkturę, bo to, że można więcej kupić, nie znaczy, że można więcej wyrzucać.

Z ręką na sercu, co by nasze babcie powiedziały na współczesne marnotrawstwo? I czemu, do diabła, większość ludzi woli wyrzucić jedzenie nim się z kimś podzielić?! Nie słyszeli o bankach żywności? Co komu szkodzi dać znajomym kawałek ciasta, jak sami go nie zjemy?! Znacie już stronę kampanii Nie marnuj jedzenia? A Banki Żywności?

Chciałabym zaproponować Wam zabawę - co poniedziałek zajrzę do lodówki (swojej lub zaprzyjaźnionej) i powiem Wam co w niej zostało po weekendzie, a Wy mi powiecie co można z takich składników ugotować. Idealnie by było, gdybyście przygotowali proponowaną potrawę, a prowadzący blogi - zamieścili na nich odpowiedni przepis. Można dodawać wszystko co normalnie znajduje się w lodówce, szafkach kuchennych i spiżarniach, albo jest "sezonowe". Pod koniec każdego tygodnia zrobię podsumowanie i zamieszczę tutaj. Jak zwykle wszelkie pytania, wątpliwości, zgłoszenia i przemyślenia proszę przesyłać na mój adres e-mail przyduzymstole[@]yahoo[.]co[.]uk

Uczestnictwo czysto dowolne, ale liczę na Was bardzo, bardzo bardzo!

Teraz do rzeczy, curry z kalafiora (po curry z kurczaka zapraszam tutaj, a curry z ciecierzycy tu)...

curry z kalafiora, cauliflower curryCurry z kalafiora

pół dużego kalafiora
2 marchewki
1 pietruszka

1 łyżeczka kminu
1 łyżeczka kolendry
1 łyżeczka kopru

2-3 łyżki oliwy do smażenia
1 duża cebula
3-4 ząbki czosnku
1 łyżeczka soli

2 łyżeczki kurkumy
2 puszki pomidorów

4-6 łyżek jogurtu naturalnego
posiekana natka kolendry, ew. pietruszki

Trzeba zacząć od przygotowania warzyw, bo potem nie będzie na to czasu. Podzielić kalafior na różyczki zachowując wszystkie części łodyg i głąb (zerknijcie na zdjęcie poniżej - jutro będzie z nich sałatka!), obrać marchew, pietruszkę, cebulę i czosnek.

Marchew i pietruszkę pokroić na kawałki, takie jak na zdjeciu poniże - pod kątem 45 odkroić kawałek, turlając odwrócić warzywo o 90, odkroić kawałek, odwrócić, odkroić... Ta metoda krojenia przywędrowała z Azji, jest idealna do szybkiego przygotowywania warzyw, wszystkie kawałki mają równą wielkość, maksymalną możliwą powierzchnię, ugotują się więc szybko i w tym samym czasie.

Teraz trzeba rozgrzać garnek o grubym dnie i uprażyć w nim ziarna kminu, kolendry i kopru. W ten sposób wydobywa się z nich aromat, a potem łatwiej utłuc je w moździerzu. W tzw. międzyczasie cebulę pokroić w kostkę, posiekać czosnek.

Gdy przyprawy już utłuczone grzecznie czekają w moździerzu do garnka wlać oliwę, nagrzeje się bardzo szybko, dodać cebulę i czosnek, posolić i smażyć do zeszklenia.

Dodać przyprawy z moździerza i kurkumę, mieszając smażyć chwilę, dodać pomidory z puszki, wymieszać. Trzeba bardzo uważać, żeby się nie pochlapać - plamy z potraw z kurkumy bardzo trudno sprać. Dodać różyczki kalafiora, marchew i pietruszkę. Wymieszać i dusić pod przykryciem, aż kalafior zmięknie. Zdjąć z ognia, chwilę przestudzić i domieszać jogurt oraz natkę.

Można dodać sok z połowy lemonki, ale to opcja dla zaprawionych w bojach :)
Curry najczęściej podaję z ryżem, ale chyba bardziej ortodoksyjnie będzie z chlebem naan.

krojenie marchewki, kalafiora

wtorek, 12 maja 2009

Kuchnia staropolska + nalewki

                                               nalewki, anyż, annise, miód, honey

No i nie ogarnęłam tematu :) Pisałam o tym co mi się kolebało w głowie na temat kuchni staropolskiej, prawdziwego polskiego jedzenia i tyle pominęłam.

Miód, kefir, mleko zsiadłe, kwaśna śmietana, jagody, suszone jabłka, śliwki, jeżyny, maliny, czarny bez, kwiaty akacji, mięsa w galarecie, kiełbasa, chrzan, głóg, ogórki (w Polsce powszechne już w XVI w.!). Marchew, pasternak - myślałam, że to stosunkowo "nowe" dla Europy odkrycia - źle myślałam. Żur, barszcz biały, miody z %, piwa, ZAKWAS i chleby na zakwasie, mazurki i baby wielkanocne, soczewica, której zdjęcie zamieściłam w poprzednim poście.

Tydzień Kuchni StaropolskiejZa najstarsze typowo polskie potrawy uważa się te mączne i z kasz: pęcak lub kasze z grochem, kluski z mąki tatarcznej (gryczanej) zwane gryczankami, prażuchy (paciary, sapki), placek gryczek z grysu, czyli grubej mąki gryczanej, mamałyga - z kaszy kukurydzianej z serem lub bryndzą, różnego rodzaju bliny i naleśniki z nadzieniami, kulebiaki.

Dla mnie nowością są bigosiki, potrawy przygotowywane podobnie jak bigos, ale z dodatkiem winnych owoców zamiast kapusty. Nie wiedziałam, albo słyszałam i zapomniałam :) nazwy jak kardy, czyli współczesne karczochy, karpiele, czyli brukiew.

Żebym nie zdążyła ochłonąć z wrażenia to poczęstowałam się jeszcze informacją, że brukiew razem z rzepakiem jest podgatunkiem kapusty rzepak (Brassica napus L.) – gatunku byliny, należącej do rodziny kapustowatych, krzyżówką kapusty polnej i kapusty warzywnej. W życiu bym sama na to nie wpadła! A Wy? Jeszcze coś znalazłam - duże spożycie może prowadzić do niedoczynności tarczycy. Jak inne warzywa zawierające cyjanoglukozydy (maniok, kukurydza, kiełki bambusa, bataty) uwalnia cyjanki przekształcane w tiocyjanki, które hamują transport jodu w tarczycy, a w wyższych dawkach współzawodniczą z jodem w procesie jego wbudowywania w związki organiczne.

Wiem czym bym się nie poczęstowała - zupą piwną ze śmietaną i twarogiem, zupą winną z żółtkami, ale już miodem pitnym, to i owszem ;) Na pewnej stronie znalazłam przepis, który pozwolę sobie zacytować. Nie mam pojęcia czyjego autorstwa jest, ani z jakiego źródła został zacytowany, ale gdyby ktoś wypróbował, to proszę dać znać i przysłać zaproszenie na degustację :)

 

 

miód pitny, cytrynówka, nalewka Miód pitny na drożdżach

Na garniec patoki bierze się wody garncy 3 i pół, jeżeli zaś miód jest z suszem, wtedy wziąć dwa garnce tylko i tą letnią wodą płukać na nieckach lub baljach miód póty, póki wcale słodyczy w suszu nie będzie. Następnie przecedzić tę wodę do kotła i gotować ciągle, szumując kilka godzin.

W godzinę jednak po zagotowaniu włożyć w kocioł woreczek płócienny z zaszytym w końcu kamykiem dla dobrego zanurzenia, a zawierający na każdy garniec miodu łyżkę główek chmielu, po kilka ziarnek angielskiego ziela lub po kawałku imbiru wielkości grochu, po szczypcie kwiatu pomarańczowego i muszkatołowego, po kawałku korzenia fijołkowego i po dwie skórki ćwiartkowe z pomarańczy, jeżeli można świeżych.

Chcąc się przekonać czy miód ma dosyć, trzeba zanurzyć pręcik żelazny w gotującym się warze, jeżeli po wyjęciu pręt będzie czerwony, miód jest dogotowany.

Wtedy wylać na balję i ostudzić do 18 stopni Reaumura, a następnie zlewać w beczkę dębową, nową, z żelaznemi obręczami; zlewając mierzyć zaraz garncem i na każdy garniec wlać cztery łuty drożdży rozmoczonych w tymże miodzie, wymięszać dobrze z drożdżami i zostawić w spokojności w pokoju średniej temperatury, naturalnie opalanym w zimie. Beczka nie powinna być pełna. Otwór przykryć płótnem i przypieczętować.

Miód będzie fermentował; w cztery miesiące a nawet od czterech do sześciu, gdy dobrze wyfermentuje, przenieść go w chłodniejsze miejsce, na przykład do suchej piwnicy, gdzie jeżeli po 10 do 12 miesiącach nie zacznie fermentować na nowo, można go zlewać do butelek.

Natenczas odjąć ostrożnie dolny szpunt, wśrubować kran filtrować przez bardzo gęste płótno lub flanelę. Butelki powinny być zupełnie czyste i suche, przytknąć je nowymi korkami i zostawić w piwnicy na trzy miesiące; jeżeli jeszcze nie zaczną fermentować, wtedy pozabijać dobrze te same butelki i pozalewać pakiem. W czasie fermentacji czy to w beczce czy w butelkach, przeczekać takową i dalej postępować jak wyżej. Butelki ustawić w piwnicy przysypując suchym piaskiem do połowy szyjek. Im starszy taki miód, ten będzie lepszy, jednak w pół roku po zabutelkowaniu, można go już używać.

 

Tylko co to jest ten garniec? Ku pamięci i na zaś:
łut - 12,67 g
funt - 32 łuty - ok. 45 dag
garniec - 4 kwarty - 4 l
kwarta - 1 l
kwaterka - 0,25 l

Ostoja kuchni polskiej, TRADYCJA, tia, może i tradycja, ale nie taka jak się wydaje... Tutaj przeczytałam, że barszcze sporządzano początkowo z rośliny – barszczu (a jak pytałam kiedyś dlaczego się tak samo nazywają i że to spisek, to się ze mnie śmiali - pewnie też byli w spisku...), później barszcze czerwone robiono z buraków, berberysu, żurawin, porzeczek (?!) i agrestu. Sporządzano jako barszcze czyste lub podprawiane żółtkami, śmietaną. Dodatkami do nich były uszka, kołduny, nadziewane jaja. Najbardziej znany w staropolskiej kuchni był barszcz królewski sporządzany z buraków, chleba i rodzynek (!) gotowanych w rosole, zakwaszany cytryną, przyprawiany i podprawiany żółtkami lub śmietaną. Taki barszcz po przecedzeniu podawano z nadziewanymi jajkami.

Zaczynam się obawiać, że z tym barszczem jest tak jak z sałatką jarzynową, więcej gadania niż jedzenia, bo w każdym domu inaczej. W życiu nie jadłam barszczu na zakwasie z buraków! Jak już coś to z koncentratu, takiego w butelce. z buraków pieczonych i dodanych do prawie już gotowej zupy też nie. Czuję się oszukana, buuuuu.

Barszcz staropolski
(przepis z tej strony)

2 l wywaru z mięsa i warzyw
150 ml śmietany
40 dag buraków
20 dag kiełbasy
po 10 dag marchwi, selera i pietruszki
8 dag cebuli
tłuszcz
2 dag mąki
koperek
sól, pieprz, cukier
majeranek
kwas z buraków do smaku

Buraki umyć, oczyścić upiec w piekarniku. Upieczone wystudzić, obrać i zetrzeć na tarce o dużych otworach. Pozostałe warzywa umyć, obrać, opłukać, pokrajać w paseczki, podsmażyć na tłuszczu, skropić wywarem i dusić do miękkości. Kiełbasę obrać z osłonki, pokrajać w półplasterki, połączyć z warzywami, burakami, pozostałym wywarem, posiekanym koperkiem oraz śmietaną wymieszaną z mąką, chwilę pogotować i doprawić do smaku.

W tym samym miejscu znalazłam też przepis na takie cudo :)

miód pitny, cytrynówka, nalewka Miód bernardyński na drożdżach

Rozmaite są sposoby robienia miodu - jedni uważają, że bez drożdży najlepszy - drudzy, że tylko na drożdżach dobry być może. Że jednak księża zakonnicy dawnemi czasy najlepsze miody przygotowywali, dajemy tu przepis wypróbowanego miodu na drożdżach zwanego bernardyńskim.

Do garnca miodu patoki czystej, wlać trzy garnce wody, wlać to w kociołek i gotować do wygotowania do 2 garncy płynu, 5-6 godzin mniej więcej, próbując jajkiem, które wrzucone w ostudzony miód, jeżeli zanurzy się do połowy tylko, to miód ma dosyć. Na godzinę przed skończeniem gotowania wsypać 4 łuty chmielu w woreczek i włożyć w miód. Wylać w balię lub ceber, włożyć 4 łuty drożdży i tak zostawić, aby wyfermentowało przez 3 tygodnie w temperaturze pokojowej, następnie przecedzić przez worek wojłokowy do beczki, wynieść do piwnicy, w której ma stać rok cały i dopiero zlewać w suche butelki.

Albo potrawy z mięsa, które charakteryzowały się winnym, czasem winno–słodkim smakiem dzieki dodaniu naturalnych kwasów (żur żytni, pszenny i buraczany, szczaw, serwatka) oraz kwaśnych owoców i soków). Smak słodki uzyskiwano przez dodatek miodu, powideł, soków owocowych i owoców, miodownika.

Jeśli kogoś wciąga temat jedzenia w dawnej Polsce, to może warto zajrzeć do biblioteki którejś i zapytać o Marię Dębińską. Znalazłam właśnie w Google Books jej książkę w wersji anglojęzycznej "Food and Drink in Medieval Poland: Rediscovering a Cuisine of the Past" (współautorzy Wlliam Woys Weaver, Magdalena Thomas) - polska kuchnia z otoczką, a wszystko średniowieczne. Że niby co w tym ciekawego? Ano ocet lawendowy, wafle szafranowe, kurczak pieczony ze śliwkami, gruszki duszone z ogórkami i figami - całe bogactwo kuchni z przeszłości, z miejsca gdzie stykały sie Zachód z Orientem...

Naczytałam się przepisów na nalewki i nastawiłam swoją, podam przepis, ale miejcie na uwadze, że właśnie go wymyśliłam, chwilę to musi postać i nie mam pojęcia co z tego wyjdzie. Dam znać jak będą ofiary w ludziach ;)

 

 

miód pitny, cytrynówka, nalewka Nalewka miodowo-cytrynowa

4 łyżki miodu gryczanego
pół cytryny, sparzonej
6 goździków
3 gwiazdki anyżu
1 ziele angielskie
1/4 łyżeczki cynamonu
1/4 łyżeczki kurkumy
szklanka spirytusu
szklanka wody

 

Zagrzałam miód w rondelku, zdjęłam z ognia i dodałam przyprawy oraz wodę. Cytrynę pokroiłam na mniejsze kawałki i całość wystudziłam. Do półlitrowej butelki wlałam spirytus, przełożyłam cytrynę z syropu, który na koniec też wlałam do butelki. Zakorkowałam, odstawiłam w ciemne miejsce i zastanawiam się, gdzie to schować, żeby nie korciło. Pachnie bosko!

Znalazłam jeszcze przepis na "nalewkę starodawną", tutaj jest ło. Jak tylko % zdobędę, to też taką zrobię. Będzie stała koło nalewki cytrynowej, na którą przepis muszę wydębić od pani Danuty H.

 

 

 

miód pitny, cytrynówka, nalewka Nalewka starodawna

500 g wiśni
1 szkl. miodu
250 g śliwek suszonych
17 goździków
1 l spirytusu
3,5 szkl. wody

 

Połowę wiśni zmiażdżyć (z pestkami, żeby popękały), drugą - wydrylować. Roztopić miód. Do gąsiorka włożyć wiśnie, zalać miodem i odstawić na dobę.

Śliwki pokroić w paski i razem z goździkami dodać do gąsiorka, zalać spirytusem wymieszanym z wodą i zakorkowane odstawić na 3 tygodnie.

Po tym czasie przecedzić przez gęste sito, gazę, albo filtr do kawy, rozlać do butelek, zakorkować. Teraz zaboli - odstawić na minimum pół roku...

 

 

 

 

 

;)

                                               miód pitny, cytrynówka, nalewka

sobota, 9 maja 2009

Tydzień kuchni staropolskiej

lentils/groats/soczewica/kasze

Tydzień kuchni staropolskiej! Prawie go przegapiłam sirota! Wstyd, wstyd i sromota ;) Seniorka i Mała_Mi prowadzą taką cudowność, a ja zaspałam, echhhhh.

Tydzień Kuchni StaropolskiejPierwsze co mi przychodzi na myśl, to przepis na kaszę, który przeczytałam kiedyś w książce James'a A. Michener "Poland". Książki niestety nie mam pod ręką i nie mogę znaleźć przepisu w żadnym z moich kalendarzy (2005-2009). Dałabym sobie rękę uciąć, że przepisywałam go z roku na rok, łudząc się, że wreszcie go wypróbuję. Teraz przyszedł odpowiedni czas, a jedyne co znalazłam to fragment na Google books, niech to! W wolnym (czyt. w moim) tłumaczeniu

... namoczyć kaszę w lekkim occie, potem prażyć ją aż każde ziarno będzie brązowe, niesklejone i bardzo suche. Potem przygotuj sos z jajek i piwa oraz sparzonych rodzynek i drobno posiekanych zblanszowanych migdałów, ma być przyprawiony jak poprzednio, pieprzem, gałką muszkatołową i majerankiem. Nie skąpić na rodzynkach...

Świetnie, tyle to i ja pamiętam, jakkolwiek to dziwne przy mojej sklerozie, ale co dalej? Może jakaś dobra dusza ma książkę pod ręką? To gdzieś w okolicach stron 95-105, no tak, przynajmniej w tamtym wydaniu :) Bystrzacha ze mnie :) Co dawało moczenie w occie?

Pamiętam, że w książce były przynajmniej dwa przepisy. Jeden na kaszę właśnie, jak robiono ją w domach chłopów. Była jeszcze jakaś zupa, czy może zalewajka bardziej, i opis jak skrupulatnie wykorzystywano każdą część ubitego wieprza, najmniejszy ochłapek, robiono kiełbasę. Pierogi z duszoną kapustą, pieczoną kaszą i mnóstwem cebuli i kiszoną kapustą z grzybami. Barbara Mniszek i Roman Ossoliński plus 6 kucharzy, pieczenie mięsa, które było smarowane piórem gęsim zanurzanym na zmienę w maśle i piwie, a na koniec dwa razy w karmelu :)

kasza gryczana/buckwheat/groats

Teraz moje wieczne czepiactwo - jakie jedzenie jest tak prawdziwie polskie?! Niby ta nieszczesna, wzgardzana kasza gryczana, ale jak poszukać, to się okazuje, że grykę zaczęto uprawiać ok. 2000 r p.n.e. w północnych Indiach, stamtąd zawędrowała do Chin, Korei i Japonii, rozpowszechniła się w Azji Środkowej, znali ją już Hunowie (jako koczownicy nie wprowadzili jej uprawy do Europy). W Europie środkowej była znana już w neolicie. To już chyba nieźle :) Kapusta może? Nie do końca, bo Wikipedia podaje, że "w stanie dzikim rośliny z tego rodzaju występują w basenie morza Śródziemnego oraz południowej i środkowej Azji". Trawę chyba i żubry, no nic mi do głowy nie przychodzi. Może chociaż jagły, kasza jaglana? Zaraz, ją się robi z prosa, no i co? I nic, bo proso pochodzi z Azji, najstarsze chyba z Chin. Jęczmień? Jest szansa, bo "pochodzi ze stref umiarkowanych półkuli północnej", zaliczamy się :) Grzyby, ryby i dziczyzna! Czyli kasza z grzybami jak najbardziej. Jajka. Szczaw (wreszcie coś co pochodzi z Europy), buraki czerwone (przyszły dość szybko z Babilonu przez republikę rzymską, Francję i Włochy, gdzie chodowane były dla liści), koper?, szpinak (od XVI w.) Ryby, dzikie ptactwo - no już coś z tego można :)

Wyobrażacie sobie gotowanie bez cebuli?! Zgroza, ale na szczęście nie będzie to konieczne, bo cebula to jedno z najstarszych warzyw znanych człowiekowi :) W średniowieczu cebule były tak wysoko cenione, że płacono nimi czynsz, były nawet podarkami. Ot taki ichniejszy odpowiadnik socjalistycznego koniaku ;)

Rzepa! No przecież, kolega Bartek mi podpowiedział, że jak "tą jakąś katedrę budowali, to jak nie mieli co żreć to tę rzepę żarli, poliwajkę taką".
Wikipedia mówi, że "kapusta właściwa typowa zwana rzepą (Brassica rapa subsp. rapa) – podgatunek kapusty polnej". Kapusty?! Jak porównać, to faktycznie ma sens! Uwielbiam to gotowanie tematyczne na blogach i Cincin'ie - tylu rzeczy się dowiaduję. Dokładne miejsce pierwotnego występowania rzepy nie jest znane. Przypuszcza się, że warzywo to może pochodzić z Afganistanu (o kraju w okolicach 1946, Cyganach - książka tego samego James'a A. Michener "Caravans" - polecam), Pakistanu lub z rejonu Morza Śródziemnego. Rzepa była uprawiana w starożytnej Grecji i w Cesarstwie rzymskim. Znaleziska pochodzące z roku ok. 1500 p.n.e z Indii świadczą o pozyskiwaniu oleju z nasion rosnącej dziko rzepy (co krok to zaskoczenie!). Znaleziska neolityczne poświadczają występowanie rzepy w chłodnym klimacie. Tę samą odmianę uprawiają współcześni rolnicy.

Przyprawy, zioła, hmmm... no sól była. Od czasów Jagiełły były też pieprz, cynamon, goździki i imbir (choć raz położenie na mapie dało coś dobrego - bliskość wschodnich szlaków handlowych). W Polsce pieprz nazywano "przyprawą ubogich" :) Z południa Europy - gorczyca, rozmaryn, lubczyk (dzięki panowie benedyktyni), rdest ptasi, jałowiec, mięta?

Co z tego można... zupy! Krupnik, wodzianka, zupa nic (choć to może młodsze?), zupa z raków!, rybna (kaszubska taka), szczawiowa, barszcze jakieś, koperkowa?, grzybowa. Dalej nie wiem co ugotować. Jakoś chyba z wyjątkiem mięs i ryb, to nie było to gotowanie staropolskie specjalnie fotogeniczne. Jak ja, kolega Tott potwierdzi.

IMG_0931 Kasza gryczana prażona z jajkiem

1 duża, posiekana cebula
2-3 łyżki smalcu (może być ze skwarkami)
1 szklanka (200 g) kaszy gryczanej
1 jajko
2 szkl. (500 ml) wrzątku, wrzącego bulionu (nastęny raz zrobię z piwem pszenicznym)
1/2 łyżeczki soli
pieprz czarny, mielony

Na rozgrzaną patelnię wrzucić smalec, roztopić, dodać cebulę i usmażyć na złoto.

W miseczce rozkłócić jajko, dodać kasze i wymieszać bardzo dokładnie. Każde ziarenko ma być pokryte jajkiem. Do rozgrzanego na ogniu rondelka przełożyć kaszę z jajkiem (miałam wizje spalonej jajecznicy z suchą kaszą, ale wizja nie była prorocza hehe) i prażyć 2-3 minuty mieszając cały czas. Ziarenka powinny się rozdzielić, kasza będzie znów sypka.

Do rondelka z kaszą przełożyć usmażoną cebulę i wlać wrzątek/wrzący bulion, wymieszać, przykryć pokrywką i gotować ok. 10-15 minut na małym ogniu. W czasie gotowania trzeba kaszę zamieszać ze 2-3 razy, powinna wchłonąć cały płyn.

Podawać gorące, dobrze będzie pasować sadzone jajko i ostra sałata, rukolą.

Do tej pory kasza gryczana kojarzyła mi się tylko z czymś leżącym na talerzu koło gulaszu - oficjalnie zmieniam stanowisko - lubie kaszę gryczaną! Będę ją jadać częściej, przygotowaną właśnie w ten sposób. Pełnoprawne danie obiadowe. Zdrowe! Witamina P (rutyna), witaminy B1, B2 i PP, wreszcie cała gama soli mineralnych (żelazo, nikiel, kobalt, wapń, fosfor, miedź, cynk, bor i jod). Liście gryki stosuje się w leczeniu żylaków (w tym również hemoroidów), nadciśnienia tętniczego (pomocniczo), krwawień z nosa i przewodu pokarmowego, a przede wszystkim dla wzmocnienia naczyń włosowatych.

Jest dalsza część moich przygód w staropolskiej kuchni - zapraszam :)

kasza gryczana prażona z jajkiem/kasha/buckwheat

LinkWithin

Blog Widget by LinkWithin