Trzeba korzystać, skoro na nią czas, bo wiosenne, młode liście buraków tylko wiosną są delikatne i smaczne. Teoretycznie można je też mrozić, ale sami wiecie – to już nie to.
Botwinka to jednocześnie nazwa zupy, gotowej potrawy, jak i młodych buraków, takich małych, z pękiem liści właśnie. Moja, tradycyjnie, zrobiona ekspresowo, bo z mrożonego bulionu, tym razem drobiowego. Zupa delikatna, a taki bulion jej smaku nie zdławi. Barszcz ukraiński wolę robić np. na wędzonych kościach, albo boczku, ale tutaj drobiowe pasuje najlepiej. Żebym nie zapomniała – namoczcie sobie kilka godzin wcześniej 1-1,5 garści dużej fasoli – najlepiej ugotować ją osobno, wtedy samą zupę robi się maksymalnie 20 minut :)
Do rzeczy? Proszszszszsz :)
Botwinka - zupa na wiosnę
(cały gar, ok. 3-3,5 litra, ale znika w oczach)
pęczek botwinki (mój składał się z 3 buraków i gęstwiny liści)
2-3 łodygi selera naciowego (albo kawałek “normalnego”)
1-1,5 garści dużej fasoli suchej (ok. 3 ugotowanej)
3 duże ziemniaki
2 szczupłe marchewki
1 zgrabna pietruszka
2 kurduplaste cebule (Calmunia, Ty się tu nie wypowiadaj, ok?)
2-3 łyżki tłuszczu do smażenia cebuli
3-4 ząbki czosnku
500 ml esencjonalnego bulionu drobiowego (4x125 ml mrożonego)
1-1,2 litra wody
3-4 listki laurowe
4-5 ziaren ziela angielskiego
pieprz, pieprz ziołowy, gałka muszkatołowa, sól
2 łyżki mąki
4-5 łyżek kwaśniej śmietany
ew. koperek do posypania
Botwinkę najlepiej nabyć dzień wcześniej, bo ona ma to do siebie, że jak nas najdzie natchnienie, to akurat nie dowieźli ;) Fasolę też najlepiej namoczyć dzień wcześniej i ugotować osobno. Zaoszczędzi to potem czasu i sensacji pospożywczych. Do gotowania swojej dodaję kminu, ponoć pomaga w “tę” stronę, ale na 100% poprawia smak, jakoś tak zaostrza i konkretyzuje, sól pod koniec gotowania, pamiętacie? No i gotujemy w świeżej wodzie, nie w tej od namaczania.
W przypadku tej konkretnej zupy, wg mnie, bardziej poprawnie politycznie i ergonomicznie zacząć od przygotowania warzyw. Rękawiczki na ręce i od botwinki odkroić liście z łodygami, buraki obrać, umyć, pokroić na ćwiartki i w plasterki. Łodygi z liśćmi umyć (wody zimnej w zlew sporo, wytaplać solidnie, wytrząsnąć, co się da. Odkroić łodygi od liści. Łodygi pokroić na kawałki mieszczące się bezproblemowo w paszczę (3-4 cm?). Osobno pokroić liście, na pół wzdłuż, a potem hurtem na paski, tak z 1,5 cm. Wrzucić do osobnej miski, na końcu je dodamy, bo są mięciutkie i nie muszą się długo gotować. Obrać ziemniaki, marchew, pietruszkę i cebule. Wszystko umyć i pokroić w kostkę.
Docelowy garnek rozgrzać na ogniu, dodać tłuszczu, wrzucić cebulę i smażyć, aż zacznie pachnieć zniewalająco. Jest teraz czas, żeby obrać i posiekać czosnek. Dodać go do cebuli pod koniec smażenia. Wstawić sobie czajnik wody (na kawę, na którą będzie czas i do zupy, będzie szybciej).
Do usmażonej cebuli dodać bulion (mrożony wrzucamy bez rozmrażania), gorącą wodę z czajnika, ziemniaki, marchew, pietruszkę i przyprawy. Kiedy warzywa będą prawie miękkie można już dorzucić ugotowaną fasolę i łodygi buraków, pedanci mogą spróbować wyłowić listki laurowe i ziele angielskie, ale niekoniecznie się uda ;)
Do słoika niedużego wsypać mąkę i zalać zimną wodą (tak ze dwa razy więcej wody niż mąki), zakręcić dokładnie. Wytelepać mąkę z wodą, nucenie jakiegoś skocznego kawałka pomaga (podpowiedź muzyczna u dołu). Tak fachowo rozrobioną mąką można zagęścić zupę odrobinę, nie trzeba, można. Na sam koniec gotowania dodać zahartowaną kwaśną śmietanę (ten sam słoik i telepiemy śmietanę z odrobiną zupy, dolewamy jeszcze trochę i znów telepiemy, ino rytmicznie).
Smakujemy, czy oby nie za mało kwaskowa ;), można tym koperkiem posiekanym, jak się zdąży.
Tak, poleciałam po bandzie z tym luzactwem, ale mam dobry humor, wolno mi, mój blog, chociaż Wy jesteście niezbędni do jego istnienia :-*