2015-09-20

Sok i syrop z kwiatów czarnego bzu

Przy dużym stole: Sok i syrop z kwiatów czarnego bzu

Trochę się bawię w czarownicę w tym roku i to, w połączeniu ze szwendaniem się po okolicy na rowerze, spowodowało, że zaprzyjaźniłam się z pewną miedzą, na której rośnie wiele krzaków czarnego bzu i spektakularnych, starych, poniemieckich, jabłoni. Owoce czarnego bzu były tak piękne, że musiałam je mieć ;) Skutek taki, że w spiżarce stoi rządek buteleczek z pięknym syropem i drugi – słoików z sokiem. Jeśli macie ochotę na czytanie, to obawiam się, że się rozpiszę mocno, a jeśli na przepis, to przewijajcie niżej, śmiało :)

Czuję się teraz trochę bardziej przygotowana na jesień i zimę, jeśli nie psychicznie, to chociaż spiżarnie ;) No i jeszcze zapobiegliwa oraz oszczędna (2o PLN + przesyłka za 400 ml soku w sprzedaży…) oraz podążająca z duchem czasów (na świecie), albo nawet go wyprzedzająca (lokalnie). Foraging (zbieractwo) robi furorę na świecie, chociaż ponoć niejaki Tim Hayward razu pewnego napisał tweet’a mniej więcej w ten deseń “5 tysięcy lat rolnictwa, a teraz wszyscy zajmujemy się zbieractwem. Ludy Mezopotamii zastanawiają się po co się męczyły”. I piękne to zbieractwo, i straszne trochę, bo gdyby się tak nagle wszyscy rzucili zbierać, to szkód będzie masa. Nie będę się rozwodzić, bo u mnie noc późna, istnieje więc ryzyko, że przerodzi się monolog w coś długości światłowodu z dna Atlantyku, ale zawsze zapraszam do rozmowy, czy to w komentarzach, czy za pomocą e-maili, albo na Facebook :) Swój dziki bez zbierałam z głową i rozsądkiem, mimo lekkiego obłędu w oczach :) W planie jeszcze nalewka oraz owoce suszone, ale to już z inne miedzy, no i mam już dżem/galaretkę z owoców czarnego bzu :)

Czarny bez to jedna z ukochany roślin czarownic, wiele z Was wie więc zapewne, że “przebywanie w cieniu krzaków czarnego bzu zwiększa pole ochronne wszystkich żywych istot” i że “przechodząc obok (…) wypowiedz głośno swoje życzenie, a wkrótce się ono spełni, i ile nie jesteś egoistą, bo tych (…) bardzo nie lubi” ;) Planujących, albo budujących akurat dom, zapewne zainteresuje, że “rosnący (…) w ogrodzie chroni dom przed piorunami, a jego mieszkańców przed czarną magią”. Proszę nie lecieć szukać krzaków do wykopania i przesadzenia do siebie, bo trzeba mieć na uwadze trzeba, że “krzewu czarnego bzu nie wolno wykopywać, ani karczować, gdyż przyniesie to nieszczęście, zaś jeśli sam się zasiał, trzeba o niego dbać” ;)

Na poważnie, to czarny bez wewnętrznie stosowany był od zawsze w ziołolecznictwie w przypadku gorączki, przeziębienia, kaszlu, dolegliwości dróg oddechowych, reumatyzmu, osłabienia, przewlekłych zaparciach, ale opowiadam o nim głównie dlatego, że smaczny jest bardzo :) Jeśli chcecie go używać leczniczo dokształćcie się najpierw, bo w żadnym wypadku autorytetem tutaj nie jestem, ok?

Jeszcze słowo przestrogi – każda część krzaka czarnego bzu jest trująca na surowo, w mniejszym lub większym stopniu (tutaj info rzeczowe bardziej), może uczulać, nie wolno przetwarzać owoców, które nie są w pełni dojrzałe.

Przyjemna część – bierzemy koszyk, może nawet i coś na kształt pikniku i udajemy się w najbliższą relatywną dzicz. Im dalej od drogi, komina, czy innego wysypiska śmieci, tym lepiej. Gałązki baldachów odłamują się łatwo całkiem, więc zbieranie jest całkiem przyjemne i po chwili można się rozsiąść na trawie i oddać piknikowaniu. W domu przekładamy owoce do zlewu, albo miski pełnej zimnej wody, można dolać trochę octu, i płuczemy owoce dokładnie (kurz i owady). Osączamy na durszlaku i szukamy kogoś, kto nas zagada na czas przygotowania owoców do dalszej obróbki – sadzamy kogoś z nami w kuchni, może nawet pomoże, albo zaprzemy do pracy słuchawki od telefonu i dzwonimy do kogoś cierpliwego ;) Uzbrojeni w widelec przystępujemy do odrywania owoców od gałązek. Jak już się złapie sedno to idzie całkiem sprawnie taka praca. Na zachętę mogę powiedzieć, że z 2,5 kg owoców wyszło mi 2,5 l syropu, albo innym razem ok. 3 l soku.

Przepis o tyle prosty, że w zależności od czasu odparowywania otrzymamy albo sok, rzadszy, albo syrop, gęstszy.

 

Przy dużym stole: Sok i syrop z kwiatów czarnego bzu

Sok i syrop z kwiatów czarnego bzu

1 kg dojrzałych owoców czarnego bzu
0,5 kg cukru
1 szkl. wody
ew. sok z połówki cytryny,
albo 1-2 łyżki octu jabłkowego
dla upiększenia koloru

Owoce, przygotowane jak w opisie powyżej, zasypać cukrem (można na tym etapie odstawić całość w chłodne miejsce do rana), dolać wodę i gotować na najmniejszym możliwym gazie, do uzyskania pożądanej gęstości soku lub syropu.

Cały wic polega na tym, żeby nie dopuścić do wrzenia. Można owoce potraktować ubijaczką do ziemniaków, żeby oddały sok. Gotowy przecedzić przez sito, można odcisnąć, albo nawet trochę przetrzeć, ale wszystkie pestki wędrują do kosza. Dla upiększenia koloru można dodać soku z cytryny, albo octu jabłkowego. Gorący rozlać do wyparzonych butelek (u mnie to butelki o pojemności 250 ml, po wodzie mineralnej), szczelnie zakręcić. Sok pasteryzować ok. 15 minut, syrop – nie trzeba. Wykładam miskę grubą ścierką i w niej ustawiam, do góry kolami, butelki z gorącym syropem, zostawiam do wystygnięcia.

Można stosować pomocniczo w leczeniu, albo dla czystej przyjemności, co prawda z umiarem (patrz – właściwości), ale i błogością.

p.s. gratulacje – właśnie zostaliście zbieraczami ;)

2015-09-03

Nadużycie i lektura bez użycia, czyli dlaczego dzieci grymaszą przy jedzeniu

IMG_7683

Dzień dobry :) Dziś trochę ni z gruszki, ni z pietruszki, po dłuższej przerwie, ale z niejakim zapałem.
Ostatni garnek jagód, prosto z Gór Izerskich moich ukochanych, z pozdrowieniami od p. Stacha ze Stacji Turystycznej Orle, bulgocze sobie spokojnie, a ja cieszę się nowym monitorem i podczytuję jedną z książek z dzisiejszego szaleństwa księgarniowego.

Tak się czasem splatają wydarzenia, i ludzie, i miejsca, że człowiek zostawia majątek w księgarni, który miał być przeznaczony na zupełnie coś innego. Odbieranie telefonu przed przydrożną księgarnią, dziecko wymuszające na rodzicach zakup książki (nie dla dzieci, +18) krzykiem i rzut oka na okładkę innej. Planowałam ją od jakiegoś czasu, ale do pilnych zakupów nie należała – “W Paryżu dzieci nie grymaszą” Pameli Druckermann, bo znajome dzieci grymaszą na różne sposoby. Bodziec znakomicie był głośny i skuteczny (“niech ma i przestanie, przecież nie czyta jeszcze”), a efekt w postaci dwóch toreb książek, przecenionych co prawda, uszczuplił budżet znacznie. Zaprzyjaźnione panie z obsługi obiecały co prawda, że jak mnie z domu wyrzucą za szaleństwo, to one fotel udostępnią, ale… sami wiecie :)

Chwilowa refleksja – jak my, Polacy, nie potrafimy pupili układać należycie i kradną gościom żarcie z talerza oraz wyczyniają inne politycznie niepoprawne rzeczy, to co dopiero o dzieciach mówić? Patrz: echa akcji uchodźczej w Internecie i ksenofobiczne, rasistowskie komentarze dzieci czasem nawet, młodzieży – w ilościach hurtowych, a także rodziców. Zagalopowałam się, nie po to tu zaglądacie :) Ale jak już zaczęłam, to proszę, wyważone spojrzenie na temat tutaj znajdziecie.

Zmierzałam, okrężną mocno drogą, do tego, że mam niezłą książkę i z tej racji będę się dziś żywić ciastem maślankowym Tobatki z jagodami, brzoskwiniami i czekoladą. Pyszne wyszło, ale mocno niefotogeniczne, kolory raczej smętne :)

Do poczytania niedługo – mam mnóstwo zaległych wpisów i wygodny do pracy monitor :-*

LinkWithin

Blog Widget by LinkWithin