Tak się złożyło, że trafiłam w ostatnie sobotnie przedpołudnie do myśliwskiego domku w moich ukochanych Górach Izerskich. Trafiłam na kawę, mili panowie przepraszali, że oni tylko mieloną, ale za to z mlekiem i w doborowym towarzystwie. W posagu wniosłam mikrą butelczynę Likieru Karkonoskiego, ale za to o bogatej historii. Piliśmy sobie, kawę w sensie, podgryzali wędlin i kiełbas, a na kuchni smażył się schab sauté i bulgotała myśliwska zupa gulaszowa.
Należy się trochę wyjaśnień, bo gulasz (węg. gulyás) to w oryginale właśnie to, co my nazywamy zupą gulaszową, a nasz gulasz bratankowie Węgrzy nazwą raczej pörkölt lub tokań (tokány). Tradycyjną gulaszową Węgrzy podają w kociołku i zwie się gulaszem bograczowym, czy też bograczem (bográcsgulyás, od węgierskiego bogrács – kociołek).
Jednego z panów miałam przyjemność spotkać już wcześniej, pewnie nie raz, w Stacji Turystycznej “Orle” (rewelacyjny zestaw nalewek wystawił do konkursu!), jeden okazał się przyszywanym kuzynem mim prywatnym, z którym kontakt straciłam dobre 7 lat temu. Czasem przypadek tak nami miota w niespodziewane strony.
Siedzieliśmy tak sobie, rozmawiali o jedzeniu, bo jakżeby inaczej, o wspólnych znajomych, nadrabiali stracony czas z Kuzynem, komentowali Konkurs Kociołków z corocznego Zakończenia Lata na “Orlem” i jakoś zupełnie niespodziewanie czas uciekał pomiędzy plączącymi się nogami psów (tej suni przytulastej na zdjęciu poniżej i Ferdynanda Wspaniałego, którego nie udało mi się sfotografować, na szybko się przemieszczał jak na ISO możliwości mojego aparatu).
Oprócz tego, że mili są wszyscy, to wg mnie myśliwi dzielą się na prawdziwych i dewizowych. Prawdziwi rozumieją las i pomagają w utrzymaniu równowagi w zaburzonych ekosystemach przyjmując na klaty, najczęściej imponujące, rolę nieobecnych drapieżników. Dewizowi – co ja Wam będę mówić, sami wiecie…
Bez względu na wcześniejszy podział ideowy jeszcze podzielić ich można na tych co potrafią, i nie, gotować. “Moi” potrafili, gotować i robić nalewki, przynajmniej w większości, o czym miałam się okazję przekonać nie raz i to całkiem niedawno. Podczas IV Dolnośląskiego Festiwalu “Dary Lasu” we Lwówku Śląskim na ten przykład, czy podczas uroczystego otwarcia projektu “Izery Trzech Żywiołów” w Świeradowie-Zdrój, jedynego sztucznego torfowiska Europy, ale o tym niedługo.
Gulaszowa bulgotała miło w garnku z napisem “niedzielny obiad”, a jeden z panów smażył schab. Dobrze wyklepany, oprószony tylko solą i pieprzem, na małej ilości tłuszczu wlanego na dobrze rozgrzaną patelnię. Niczego więcej mu nie było trzeba. Pan sympatyczny, na najwyższym foto po prawej, wyprodukował na poczekaniu surówkę z kiszonej kapusty z cebulą. Nie przeszkadzał wcale talerze plastikowe,
Ta wykrzywiona osoba na zdjęciu poniżej to ja, ale najwyraźniej tak właśnie wyglądam jak myślę ;)
Dumałam nad składem i technikami robienia zupy gulaszowej, bo po mojemu najszybciej na tłuszczu wrzuconym (smalec) do rozgrzanego garnka usmażyć mięso, partiami, potem cebulę posiekaną w kostkę, czosnek posiekany, sól, pieprz, dorzucić sporo papryki i zalać to wszystko wrzątkiem. Potem dodać jeszcze ziemniaki i prawie gotowe. Pod koniec tylko paprykę w proszku, słodkiej dużo, ostrej mniej, zagęścić i gotowe. Po myśliwsku – nastawia się garnek na wpół pełen wody, do wrzącej wrzuca po kolei: usmażone na patelni mięsa wszelakie, cebulę z czosnkiem, papryki dużo kolorowej, ziemniaki w kostkę, co tam jeszcze w lodówce, czy na ganku domku myśliwskiego się znajdzie z warzyw, doprawia i gotuje do miękkości. Na sam koniec zagęszcza, jak jest czym, a jak nie ma, to porwanym miąższem chleba, choćby i czerstwego.
W obu sposobach kluczowe jest jedzenie gulaszowej w dobrym towarzystwie, i dużo humoru podczas samego gotowania :)
Na zdjęciu, znany mi nie od dziś, mistrz nalewek wszelakich :) Poniżej schab przepyszny ze wspomnianą surówką z kapusty kiszonej.
Jeszcze bonus dla zainteresowanych designem :) To nie dzieło przypadku, klosz zakupiony ponoć w całkiem regularnym sklepie, nie mam pojęcia jakim, ale ze 4 takie, wiszące pod kuchennymi górnymi meblami, będą mi się marzyć teraz.
7 komentarzy:
Wow! Jak u Stachury... ;)
:) To może ja częściej będę opisywać wyjazdy różne? Ktoś mnie ostatnio przekonywał do tego :)
Ja jestem za... Siedząc na kanapie będę podróżował... ;)
Chyba, że się kiedyś ruszysz z tej kanapy, albo zostaniesz ruszony ;) Wyjazd na otwarcie leśnego ośrodka edu zalicza się do podróży?
opisuj :) bardzo lubię czytać opowieści podróżnicze / również te z kulinarnym akcentem w tle /
Ale bym zjadała takiej zupy :)
To zapraszam ze mną w góry :) Jak myśliwych nie będzie, to sobie same ugotujemy, w końcu znamy się na tym i lubimy podobne jedzenie chyba :)
Prześlij komentarz