U mnie ostatnio często dary lasu, najchętniej prosto z rodzimego krzaka. Wizualizujemy – leżymy na plecach na porosłej miękką trawą pochyłości, na brzuchu stoi nam kubeczek słusznych rozmiarów z jagodami, malinami, czy co tam Wam sprawi przyjemność. Niewielkie chmury, z cyklu tych niegrożących deszczem, leniwie przesuwają się po niebie… Są jakieś lepsze desery? No dobrze, są. Wyjadamy z kubka leżącej obok nas Ważnej Dla Nas Osoby. Możemy jeszcze podpijać jej kawę :) Nigdzie się nie spieszy, można, ale nie trzeba i tak też jest dobrze :)
Jakoś tak jestem skonstruowana, że w przypadkach ciężkiej myślenicy muszę do lasu i natychmiast robi się lepiej. Opowiadałam Wam już o tym kiedyś, nawet chyba ze dwa razy? Od tej reguły zdarzył mi się tylko jeden wyjątek, ale biorąc pod uwagę średnią, to nic nie ma takich osiągów. Pokażę Wam trochę widoków różnej maści z mojego miejsca na ziemi, może to coś pomoże na troski dnia codziennego. Zapraszam na deser :)
Można zaryzykować stwierdzenie, że lato ma się ku końcowi, jeszcze będzie podrygiwać, drugi weekend września powinien być w sam raz na Tatry. Kiedyś zwrócił moją uwagę na taką prawidłowość kolega i Mentor, ale o tym ciiiii, bo się Zającu speszy ;) Od 7 lat już chyba patrzę na tę pogodę w drugi wrześniowy weekend i jeszcze się nie zawiodłam. Obserwujmy razem, dobrze?
Tymi ostatnimi razami starałam się mocno unikać szlaków, tłumy były dodatkowym bodźcem, normalnie z przyzwyczajenia i chęci zobaczenia czegoś innego niż statystyczny turysta, chodzę bokami.
Grzybów jak na lekarstwo, ostatnie gwałtowne burze tylko poczochrały las, woda spłynęła po wierzchu, a ziemia sucha! Jedyna szansa, to tak naprawdę maślaki na bokach głębokich rowów i pod przydrożnymi gałęziami. Nic konkretniejszego nie udało mi się znaleźć, nawet w miejscach, które znam od lat i nie zawodzą. Dwa kozaki na wysokości npm niespodziewanej, borowik ceglastopory mój ukochany, ogromny i smaczny.
Kilka kwiatków, burza w nocy choć zaprzyjaźniona pogodynka ostrzegała tylko przed przelotnymi opadami. Namiot mój gdzieś nad morzem, poszłam na całość jak w latach szumnej młodości nie tak dawnej – hamak sznurkowy i kawał nieprzemakalnego materiału w “plamy”. Wytrzyma ten zestaw, odpowiednio rozwieszony, każdy przelotny deszcz, ale nieprzelotny i zacinający już niekoniecznie. Dzięki opatrzności za nawyk planów B i C :) Po dobiegającym z dalekiej oddali (sic!) koncercie Maryli i ogniach sztucznych, które wedle mojej nieobiektywnej opinii, do burzy się przyczyniły przeniosłam się do pobliskiego paśnika wyłożonego sianem w sposób zgoła artystyczny. Spałam sobie tak do południa prawie, aż Germańcy jakowiś nie przetoczyli się pobliską drogą robiąc hałasu więcej niż to warte.
Las piękny, już trochę jesienny, ale za to jak duszę koi. Oglądałam głównie nowe kawałki starego miejsca, chociaż tyle lat tam jeżdżę to zawsze znajdę coś nowego, a to krzaki jakieś wcześniej nie widziane w danym miejscu, a to ścieżkę nową, a to strumyk wezbrany coś krajobraz pozmieniał, leśnicy coś odsłonili, naprawili. Gdybym tylko umiała słowami Wam opisać…
Pojutrze jeszcze kilka zdjęć, teraz pora się szykować do ważnego spotkania. Dziękuję za wspólny spacer :) Dobrej nocy!
2 komentarze:
tylko pozazdrościć, uwielbiam takie widoki :)
Nie zazdrościć :) Pakować się i jechać :)
Prześlij komentarz